Odcinek Drogi 66 w Teksasie jest relatywnie krótki i wynosi ponad 200 kilometrów. Niezależnie od tego, czy planujemy go jedynie przejechać, czy przenocować w Teksasie, to warto zatrzymać się w Amarillo. Ze względu na słynne Cadillac Ranch i restaurację Big Texan. Jeśli ktoś zdecyduje się na nocleg to można zamówić darmowy dowóz do restauracji. Kilka limuzyn z przymocowanymi do maski, byczymi rogami longhorn-ów krąży stale po mieście i zabiera głodnych gości. Takie darmowe shuttle bus w oryginalnym stylu. Nad parkingiem restauracji króluje wielki, kilkunastometrowej wysokości szyld BIG TEXAN, będący od lat 60-ych dwudziestego wieku, jedną z charakterystycznych reklam kojarzonych z Route66. W tym miejscu, umocowano go przy pomocy helikoptera, w czasie przenosin restauracji, z dawnej lokalizacji przy route 66, na nową, przy międzystanowej autostradzie. To jeden z tych biznesów, który był na tyle dochodowy, że właścicielom udało się przenieść firmę w pobliże nowoczesnej drogi. Niedaleko wielkiego Cowboy-a, górującego nad parkingiem, stoi sporej wielkości dinozaur…. Na stronie internetowej restauracji jest mnóstwo zdjęć, z momentu jego instalacji ale nie ma żadnej informacji dlaczego tam się znalazł. Ot, kolejna krzykliwa figura mająca działać na klientów. Bardziej na miejscu wygląda potężna krowa z włókna szklanego, która stoi nieopodal. Oprócz restauracji goście mogą skorzystać z motelu, parkingu dla RV (recreational vehicle) i hotelu dla koni. Można tam przyjechać konno, zjeść steka i wrócić do domu. Teksas!!. Wewnątrz sklep z pamiątkami, okazały bar, naturalnej wielkości wypchany niedźwiedź i korytarz z czarno białymi zdjęciami postaci z XIX wieku, które w zależności od tego, z której strony się na nie patrzy, albo są ludźmi, albo zmieniają się w upiorne potwory. Każdy pomysł jest dobry żeby przyciągnąć uwagę i zainteresować gości. Muszę przyznać, że to wszystko tworzyło spójną całość. Nie wiem jak im się to udało ale naprawdę tak. Obsługa ubrana w stylu teksańskim, łatwa do rozpoznania w swoich beżowych kapeluszach i setki gości, od turystów, po rodziny z dziećmi, kierowców ciężarówek, emerytów i motocyklistów.
Główna sala restauracji jest wysoka na mniej więcej 6 metrów. Nad rozstawionymi stołami, dla ponad setki biesiadników góruje balkon, na którym wiszą poroża jeleni. Na gości stale spoglądają wielkie, rogate łby zwierząt. Nie wiedzieć czemu są to jelenie, bo w końcu sprzedają tam steki z krów, a nie z dziczyzny, ale ta sceneria mogłaby posłużyć jako miejsce z koszmaru zwierząt w animowanym filmie Disneya. Przypuszczam, że wypchane jelenie i niedźwiedź mają coś wspólnego z łowieckim hobby właścicieli ale to tylko luźne założenie. W Ameryce to nie ma znaczenia. Ma być krzykliwie, ma robić wrażenie, a ideologi do tego nie ma sensu dorabiać, bo po co.
Na środku głównej sali, nad wielkim grillem, gdzie przygotowuje się steki, zawieszono nienaturalnie duże bycze rogi, o rozpiętości kilku metrów, a pod nimi elektroniczne zegary. Umieszczono je tam ze względu na wyzwanie, które każdemu chętnemu rzucają właściciele restauracji. Każdy kto zje: koktajl z krewetek, pieczonego ziemniaka, sałatkę, bułkę, masło i 72 uncje steka (lekko ponad 2 KG) wolno wyjść nie płacąc rachunku. Wszystko musi zostać zjedzone i przełknięte w ciągu godziny. Po upływie czasu, nie wolno podzielić się ze współbiesiadnikami. Można jednak zabrać resztki do domu. Spożycie musi nastąpić we wskazanym przez restauratorów miejscu, pod czujnym okiem kogoś wytypowanego przez obsługę. Jeśli się nie uda trzeba zapłacić 72 dolary. Wyzwanie jest głównym hasłem reklamowym na bilbordach wzdłuż autostrady i mogłoby się wydawać, że jest w tym jakiś haczyk. Nic bardziej mylnego. Na stronie internetowej restauracji można znaleźć nazwiska kilku tysięcy ludzi z całego świata, którym to się udało. Tego wieczoru byliśmy bardzo głodni i zastanawialiśmy się nawet przez chwilę nad podjęciem wyzwania. Ostatecznie zamówiliśmy ten sam zestaw ale bez bułki, krewetek i ze stekiem wielkości ponad 0,6 kg (21 uncji). Długi na kilkanaście centymetrów i gruby na ponad 2 cm. Najlepszy stek jaki jadłem w życiu. Niezwykle miętki i soczysty. Udało mi się go zjeść resztką sił, bez bułki, krewetek, a ziemniak pozostał na talerzu prawie nie naruszony. Trzeba mieć wielki żołądek żeby sprostać temu wyzwaniu. W restauracji wszystkie miejsca były zajęte. Kelnerzy uwijali się jak w ukropie. Dochodowy biznes przynoszący krociowe zyski ale trzeba im przyznać, że steki biją na głowę każdy inny jaki jadłem w swoim życiu. Do tego pędzą własne piwo, w tym IPA. Prawdziwe amerykańskie, teksańskie miejsce, konieczne do odwiedzenia w trakcie podróży drogą 66