Od kilkunastu lat podróżujemy z Jimem po Chinach samodzielnie. Raz, zdarzyło nam się pojechać na zorganizowaną wycieczkę z chińskim biurem turystycznym. Sceptyczny do tej formy wyjazdu obawiałem się wszystkich ograniczeń, z którymi to się wiąże. Ograniczenia były ale miałem też unikalną możliwość spędzić 10 dni z ponad czterdziestoma chińczykami. Mijając ludzi na ulicy, obserwując ich w restauracjach budujemy w głowie obraz społeczeństwa i kultury kraju. Co innego to wspólne podróżowanie. Jestem szczęśliwy, że zdecydowaliśmy się na tę formę wyjazdu. Nigdy więcej tego nie powtórzymy ale raz było warto.
Grupa liczyła 43 osoby. Spotkaliśmy się na lotnisku w Shenzhen i wylecieliśmy do Kunming, stolicy prowincji Yunnan. Yunnan słynie na świecie z produkcji herbat. Jest przedpolem Himalajów i leży na południe od prowincji Sichuan i na północ od Laosu i Wietnamu.
W naszym autokarze nikt nie mówił po angielsku. Byłem jedynym obcokrajowcem, znacznie przewyższającym wzrostem wszystkich współpasażerów. Miałem czasami wrażenie, że jestem maskotką. Na postojach, czy w hotelach, wszyscy pilnowali żebym się nie zgubił. Przywiązywali wagę do mojego zrozumienia czasu powrotu do autokaru i zapraszali do swoich stołów w trakcie wspólnych posiłków. Na każdym kroku spotykały mnie życzliwości. Ciągłe uśmiechy i próby nawiązania kontaktu, który był trudny ze względu na barierę językową.
Podróżowaliśmy autokarem z przewodnikiem. Każdy przejazd był przerywany wizytą w ogromnych sklepach specjalizujących się w sprzedaży herbaty i złota Chin, jadeitu. Jadeit zajmuje wyjątkowe miejsce w kulturze Chin. Rzeźby czy nawet bransoletki osiągają ceny nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych. Głównie sprzedają się względnie tanie wersje ale produkty wykonane z najczystszego jadeitu osiągają astronomiczne ceny. W trakcie przejazdów, przewodnik godzinami opowiadał o tym co i za ile można kupić w kolejnym sklepie, w którym zatrzymamy się po drodze. Na szczęście nic nie rozumiałem z tego co mówił więc dla mnie to był niezrozumiały szum. Pasażerowie mieli gorzej i siedzieli z sennymi wyrazami twarzy skazani na niekończący się przekaz marketingowy. Nie było dnia bez wizyty w przynajmniej dwóch dużych sklepach, najczęściej położonych w szczerym polu. Dodatkowy zarobek dla biura podróży. Taka forma zorganizowanych wyjazdów jest w Chinach standardem. Biura podróży maja podpisane umowy ze sklepami i dostają prowizję od zakupów turystów.
Jedną z największych atrakcji naszego wyjazdu była wizyta na Jade Dragon Snow Mountain. Jak to zwykle bywa w Chinach ważne atrakcje turystyczne posiadają wszelkie udogodnienia. Na szczyt prowadzi luksusowa, najwyższa w Azji, kolejka linowa wynosząca turystów na wysokości 4680 m. Nie zdziwiło mnie to. W Chinach wszystkie znaczące atrakcje turystyczne są pełne wygód i rozbudowanej nowoczesnej infrastruktury. Na dolnej stacji turyści zostali wyposażeni w czerwone kurtki puchowe. Na dole było około 25 stopni, podczas gdy na górze znajdował się lodowiec, szczyt był przykryty śniegiem, a temperatura wynosiła około minus 10 stopni. Setki zabawnie wyglądających turystów, ubranych w jednakowe czerwone, puchowe kurtki zasiadało wygodnie w wagonikach kolejki linowej i podziwiało widoki. Dominującą grupą wśród moich współtowarzyszy podróży była gromada kilkunastu, około 30-o letnich młodych ludzi z Shenzhen. Chłopaki i dziewczyny wyjechali na dziesięciodniowy wyjazd, bawić się i zwiedzać. Byli głośni, roześmiani i jakże swojscy. Obserwując ich miałem wrażenie, że nie różnią się niczym od ich europejskich czy amerykańskich rówieśników. Myślę, że sukces gospodarczy Chin polega nie tylko na pracowitości, zaradności i taniej kiedyś sile roboczej ale również na podobieństwach z światem zachodu. Kultura Chin jest zupełnie inna niż zachodnia ale wartości pozostają te same. Rodzina, otwartość na poznawanie świata, chęć robienia biznesu, akceptacje różnorodności. Chińczycy są naprawdę podobni do nas.
Na górę wjechaliśmy po kilkunastu minutach i mimo dużego zachmurzenia i niskiej temperatury podziwialiśmy widoki. Lodowiec widoczny ze szczytu był majestatyczny i wart milionów zdjęć wykonywanych przez turystów. Młoda grupa moich współtowarzyszy podróży dosłownie oszalała. Wszyscy pochodzili z tropikalnego Shenzhen i jak tłumaczył mi Jim żadne z nich nigdy nie widziało i nie dotykało śniegu. Ich radość była tak autentyczna, że aż miło było patrzeć. Jeden z chłopaków zdjął kurtkę i t-shirt i pozował z gołym torsem do zdjęć jakby mróz nie robił na nim wrażenia.
Radosny czas spędzony na szczycie szybko minął i ruszyliśmy na dól. Wśród grupy młodych chińczyków wyróżniał się właśnie ten chłopak bez t-shirtu. Był liderem. Jak dowiedziałem się od Jima ciągle mówił o tym, że lubi ćwiczyć na siłowni. Na co dzień chodził, w t-shircie z napisem BRASIL i wszędzie było go pełno. Był człowiekiem dominującym w grupie, wygłupiającym się nieustannie. Po powrocie do autokaru podszedł do Jima i powiedział, że chciałby siłować się ze mną na rękę. Nie mam pojęcia dlaczego ale taką miał fantazję. Długo się opierałem ale zarówno on, jak i jego znajomi, naciskali na mnie i na Jima żeby doszło do pojedynku. Wszyscy pasażerowie wsiedli do autobusu, a my poszliśmy na sam tył. Broniłem się przed konfrontacją mówiąc, że nie mam ochoty, że jestem ze 30 cm wyższy i 30 kg cięższy, więc silniejszy i to nie ma sensu. Niestety, tłum naciskał i nie było wyjścia. Uklęknęliśmy na końcu autokaru i położyliśmy łokcie na siedzeniach w ostatnim rzędzie. Większość pasażerów, a w szczególności współtowarzyszki podróży mojego oponenta zacząły krzyczeć i klaskać. Radość i emocje sięgnęły zenitu. Dziewczyny piszczały jak na koncercie gwiazdy pop. Wszystkie oczy były zwrócone na nas. Walka nie trwała długo i przeważyła fizjonomia. Nie miał szans. Roześmiał się, podał mi rękę i zaczął pytać Jima ile ważę, ile mam wzrostu i skąd pochodzę. To było naprawdę sympatyczne doświadczenie. Właśnie za to uwielbiam Chiny. Od lat spotykam się na każdym kroku z olbrzymią serdecznością ludzi.
Bardzo ważnym elementem moich podróży po Chinach jest jedzenie. W każdej prowincji inne. Przez lata jadłem najprzeróżniejsze rzeczy, serwowane na wiele sposobów. Zwyczajem, do którego nie potrafię się przyzwyczaić jest „jedzenie kolektywne”. Jeśli podróżujemy tylko z Jimem to nie jest problem. Gorzej było gdy uczestniczyliśmy w zorganizowanym wyjeździe. Zatrzymywaliśmy się w wybranych przez organizatora miejscach i spożywaliśmy posiłki wraz z całą grupą. W Chinach standardem jest jedzenie przy okrągłych stołach z obrotowym środkiem. Każda osoba, która ma ochotę na jedno z dań może zakręcić stołem, tak aby wybrana potrawa znalazła się naprzeciwko. Problem polega na tym, że nikt nie nakłada jedzenia na swój talerz tylko wszyscy sięgają pałeczkami do wspólnych półmisków. Należy dodać, że nikt nie ma talerza tylko małe miseczki, do których nie wiele się mieści. Chińczycy przy jedzeniu mlaszczą. Nie mlaszczą subtelnie, tylko ostentacyjnie. W połączeniu ze sztucznymi lub złotymi zębami robi to niesmaczne wrażenie. Jedzenie na takich zasadach to wymiana płynów ustrojowych. Jeśli jednak wejdziesz między wrony musisz krakać tak jak one.
Chiny to kraj z historią sięgająca wielu tysięcy lat. Europejczyk mylnie oczekuje zasad zachowania i kultury jedzenia podobnych jak na zachodzie. Nic bardziej mylnego. Niektóre zwyczaje są szokujące. Przykro patrzeć lub słuchać jak ludzie na ulicach, charcząc spluwają. To jest nagminne, zarówno w miastach jak i na wsi. Robią to prości ludzie na wsi i pracownicy biur, biznesmeni w garniturach i kobiety. Zbieranie flegmy w ustach i ostentacyjne plucie jest wszędzie. Zupełnie inne są też zwyczaje w restauracjach. Zarówno miejskich jak i hotelowych. W Kunming zatrzymaliśmy się w pięciogwiazdkowym hotelu. Po zejściu na śniadanie przeżyłem szok. Jedzenie podane na zasadzie szwedzkiego stołu w wystawnej sali. Stoły przykryte białymi obrusami. Elegancka obsługa bezszelestnie wykonywała swoją pracę. Pod stołami wielkie miski z resztkami jedzenia poprzednich biesiadników. Kelnerzy zgarniali pozostałości i wrzucali je pod stół. Setki razy widziałem ludzi biesiadujących w ulicznych restauracjach i rzucających odpady pod siebie. Póżniej obsługa zamiata je i wynosi więc nikogo to nie dziwi. Pytanie czy w pięciogwiazdkowym hotelu, nawet jeśli to chiński standard gwiazdek, takie rozwiązanie jest konieczne. Co prawda dodali coś od siebie, czyli miski ale pewnie tylko dlatego żeby nie brudzić dywanów.
Kolejnym zwyczajem rozpowszechnionym w całym kraju jest mycie naczyń przez gości restauracji. Kelnerzy przynoszą zafoliowaną zastawę, dzbanek z zieloną herbatą i miskę. Goście zdejmują folię i spłukują naczynia i pałeczki. Podobno restauracje oddają naczynia do mycia wyspecjalizowanym firmom lub robią to przemysłowo same, więc należy obawiać się pozostałości chemikaliów. Zupełnie inne jest też podejście do palenia papierosów. Pali się wszędzie. Przy śniadaniu na stołówkach eleganckich hoteli, dlaczego nie? To są różnice, do których trzeba się przyzwyczaić i próbować je akceptować. Stanowią kolorowy dodatek do podróży, a po to przecież wyruszamy w świat.