Nie ma w świecie Zachodu takiego miasta, które kojarzyłoby się bardziej z okultyzmem, niż Nowy Orlean. To stolica voodoo, magii i duchów. Voodoo trafiło do Luizjany wraz z setkami tysięcy niewolników przywiezionych z zachodniej Afryki. Do Nowego Orleanu przenikały też osobliwe tradycje tej religii z Haiti. Tam pierwsi niewolnicy trafili już na początku XVI wieku, a ich obrzędy przez stulecia ewoluowały we własnym kierunku. Przestawiamy fragment książki Artura Owczarskiego, „Luizjańskie gumbo”.
Słowo „voodoo”, ta religia i jej obrzędy przez stulecia napawały strachem białych mieszkańców Luizjany. Wynikało to głównie z niezrozumienia rytuałów, ich animistycznego charakteru, pełnego odniesień do śmierci i funkcjonujących tam boskich symboli, które w chrześcijańskiej kulturze odnoszą się do diabła (węże). Voodoo było oficjalnie zakazane. Według czarnych kodeksów jedyną dozwoloną religią w kolonii był katolicyzm.
Odbieranie niewolnikom ich wiary było jednym z elementów pozbawiania ich tożsamości.
Jeśli nie masz własnej religii, odebrano ci prawo do posługiwania się plemiennym językiem, zmuszono cię do mówienia po francusku, nie pamiętasz swoich przodków i nie ma nikogo, kto mógłby ci o nich opowiedzieć, nie wiesz, skąd pochodzisz, to tracisz tożsamość. Łatwiej tobą rządzić, bo stajesz się nikim, bytem bez historii, kultury, tradycji i własnej woli, a z czasem godzisz się na bycie przedmiotem.
Na plantacjach voodoo było zakazane, a obrzędy i spotkania wyznawców niemożliwe. Tradycję przekazywano ustnie, przez co w wielu regionach, a nawet na sąsiadujących plantacjach nabierała innego charakteru. Tak powstało hoodoo, pełne magii, rzucania uroków i okultyzmu. Brak spisanych reguł, kontaktu ze światem zewnętrznym powodował, że ludzie wymyślali własne praktyki, obrzędy, stosowali czary.
Hoodoo było ludyczne, czasami przerażające. Wierzono na przykład, że można przejąć kontrolę nad innym człowiekiem, rzucić na niego urok. Voodoo to system monoteistyczny, skupiający się na uzdrawianiu siebie i innych. Wyznawcy czczą jednego Boga, życzliwego ducha. To religia, w której nie istnieje diabeł. Współcześnie szeroko praktykowana w wielu krajach świata, zwłaszcza na Haiti i w Beninie.
Hoodoo jest pełne złej magii.
Zarówno w voodoo, jak i w hoodoo funkcjonują tzw. korzenni doktorzy, uzdrowiciele. Odprawiają oni uroki, dzięki którym pacjenci odzyskują zdrowie lub utracone szczęście. Korzenni doktorzy wykorzystują w tym celu zioła i przyrządzają uzdrawiające wywary. Są lekarzami duszy i ciała. Przez stulecia pełnili funkcję lekarzy niewolników, a potem czarnych społeczności.
Matka Boska Częstochowska — wizerunek bogini voodoo
Ze względu na zakaz wyznawania innej religii niż chrześcijańska wyznawcy voodoo asymilowali symbole religii białych ludzi. Integrując obrzędy, świętych wiary katolickiej z voodoo, ukrywali prawdziwe wierzenia, zwłaszcza na plantacjach. Z czasem figurki przedstawiające katolickich świętych oraz Matka Boska i Chrystus stali się elementami voodoo. Są „duchami”, „przodkami”, do których można się zwracać o pomoc. Voodoo w swej naturze do dzisiaj pozostaje otwarte na integrację z innymi religiami. Przenikające do Nowego Orleanu wierzenia z innych kontynentów niż afrykański stale uzupełniały obrzędy i rytuały. Nowoorleańskie voodoo to miks wierzeń afrykańskich, folkowych europejskich tradycji, judaizmu, duchowości i zielarstwa amerykańskich Indian oraz katolicyzmu. Wyznawcy sami decydują, które elementy włączają do swoich praktyk.
W nowoorleańskim voodoo znalazło się też ważne miejsce dla polskiej kultury, a dokładnie dla Matki Boskiej z Częstochowy.
Jak Czarna Madonna z Jasnej Góry trafiła najpierw na Haiti, a potem do Nowego Orleanu?
Na Saint-Domingue (we francuskiej kolonii na Haiti istniejącej w latach 1659–1804) obraz Matki Boskiej pojawił się razem z polskimi legionistami. Napoleon wysłał ich na karaibską wyspę, by spacyfikowali powstanie niewolników. Rewolucja haitańska wybuchła w 1790 roku. Jej bezpośrednią przyczyną były wieści z ogarniętej rewolucją Francji o uchwaleniu przez Konstytuantę równości praw dla wszystkich mieszkańców kolonii. Właściciele plantacji nie zamierzali jednak respektować tych ustaleń, a idee głoszone przez przywódców Wielkiej Rewolucji Francuskiej, takie jak wolność, równość i braterstwo, puszczali mimo uszu.
Wbrew rozkazom Napoleona polscy legioniści stanęli po stronie Haitańczyków, a wielu z nich potem osiedliło się na wyspie. Haitańscy rewolucjoniści rozpoznali w wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej wcielenie wojowniczego ducha voodoo – Erzulie Dantor, która w trakcie tajemnych uroczystości opętała kapłankę i ustami kobiety wezwała niewolników do walki z Francuzami.
Uwierzyli, że zesłała im polskich legionistów i pomogła odzyskać wolność. Zgodnie z haitańską tradycją Erzulie Dantor była boginią miłości, płodności i pożądania. Należała do agresywnych i mściwych duchów. Matka Boska z bliznami na policzku miała za zadanie karać mężczyzn, którzy stosują przemoc wobec kobiet i krzywdzą dzieci. Patronowała kobietom zdradzonym przez swoich partnerów, lesbijkom oraz nowo wyświęconym kapłankom voodoo. Erzulie wcielona w Czarną Madonnę opiekowała się też kobietami interesu i dbała o ich finanse. Część polskich legionistów uciekła z Haiti i osiedliła się w Nowym Orleanie. Zaszczepili kult Madonny na nowym gruncie.
Zombie
Wiek XIX to okres największego rozkwitu voodoo w Nowym Orleanie. W tamtych czasach liczni kapłani i kapłanki byli liderami społeczności, przywódcami duchowymi, lekarzami od duszy i ciała, a jak było trzeba, pośrednikami w kontaktach z zaświatami, dzięki którym można było ubłagać duchy o pomoc. Prowadzili interesy i gromadzili majątki. Mieli wpływy nie tylko wśród niewolników i wolnych kolorowych ludzi, ale też wśród białych biznesmenów i polityków. Funkcjonując na pograniczu obu światów, bogacili się i zdobywali władzę. Sprzedawali amulety, rzucali uroki, przewidywali przyszłość, leczyli, doradzali, odprawiali obrzędy i za te usługi kazali sobie słono płacić. Zarabiali też, organizując egzotyczne, podszyte erotyzmem lub grozą ceremonie.
Urządzano przy ogniu tańce półnagich lub nagich kobiet z zawieszonym na ramionach wężem – wąż jest ważnym bóstwem w voodoo – wprowadzano ludzi w trans lub podawano im tetrodotoksynę (pozyskiwaną z wnętrzności i ikry ryby rozdymki), które czyniły z nich zombie. Tetrodotoksyna wywołuje objawy podobne do śmierci – ofiara jest nieruchoma, jej serce bije niezwykle słabo, a oddech staje się niewyczuwalny. Wydaje się martwa, choć pozostaje w pełni świadoma tego, co się wokół niej dzieje. Pozornie martwe ciało chowano w grobie.
Po kilku godzinach odkopywano, bo w przeciwnym razie zakopany człowiek by się udusił. Kapłan podawał wtedy ofierze antidotum, które „budziło” ją do życia. Osoby potraktowane w ten sposób były uległe kapłanowi, który mógł je zmusić na przykład do nieodpłatnej pracy. W ten sposób tworzono niewolników, zombie. Ludzie tracili pamięć i pozostawali bezwolni, pozbawieni tożsamości. Legenda mówi, że podanie zombie soli przywraca im osobowość i wyzwala je spod kontroli oprawcy.
Zombifikacja jest zatem procesem fizycznym, a ofiara jest po prostu truta. Zamiana w zombie to już proces psychologiczny wywołany psychozą po podaniu narkotyku i traumą po pogrzebaniu żywcem i pozostawaniu pod ziemią przez kilka godzin. Takie rytuały trafiają do wyobraźni i to między innymi tworzyło legendę hoodoo i voodoo.
Tak do masowej kultury przedostała się postać zombie, martwych żywych ludzi, którą Hollywood zupełnie przeinaczył i wprowadził do globalnej świadomości. Podobnie stało się ze słynnymi laleczkami. W voodoo służą głównie celom leczniczym. Ich moc zwiększa się, gdy umieści się na nich imię osoby, którą przedstawiają, lub dołączy element jej ubioru albo włosy. Laleczka powinna znajdować się w ukryciu, jak najbliżej tego, kogo przedstawia. Wtedy jej moc rośnie. W hoodoo laleczek używano również w złych intencjach. Miały szkodzić, wywoływać choroby, przynosić pecha. Laleczkę zaklinającą zło najlepiej było ukryć pod schodami do domu albo w sypialni, w pobliżu ofiary.
Dr John i Marie Laveau — kapłani voodoo
W dziewiętnastowiecznym Nowym Orleanie żyło kilku słynnych kapłanów, których legenda przetrwała do dzisiaj. Jednym z nich był Doktor John, który twierdził, że pochodzi z arystokratycznej rodziny z Senegalu. Świadczyły o tym ponoć bogate tatuaże, które miał na twarzy, zarezerwowane dla członków rodziny królewskiej. Twierdził, że porwali go Hiszpanie i sprzedali jako niewolnika na Kubę. Uwolnił się, rzucając czar na swojego właściciela, i po kilku latach podróżowania po świecie jako marynarz osiadł w końcu w Nowym Orleanie. Pracował jako nadzorca w porcie. Jego tatuaże i potężna budowa ciała budziły respekt wśród robotników i niewolników. Przewidywał przyszłość z bel bawełny magazynowanych w porcie i tak wyrobił sobie markę jasnowidza, kapłana, duchowego przewodnika.
Jego sława dotarła do zamożnych białych członków nowoorleańskiej socjety. Pod koniec pierwszej połowy XIX wieku był jednym z najbogatszych mieszkańców miasta. Trzymał w garści wielu białych, przekupując niewolników i gromadząc sekrety na temat ich właścicieli, którymi ich szantażował. Twierdził przy tym, że tę wiedzę pozyskał ze swoich wizji. Prowadził z sukcesem dom publiczny i kupował niewolnice, które wykorzystywał seksualnie, stworzywszy prywatny harem. Utrzymywał, że był mentorem Marie Laveau, najsłynniejszej kapłanki w historii, królowej nowoorleańskiego voodoo. Tymczasem byli raczej konkurentami i nie widywano ich razem. Informacje o jej życiu, dużo mówią o nowoorleańskim społeczeństwie.
Marie Laveau była kolorową kobietą z indiańskimi, czarnymi i białymi korzeniami. Poruszała się między światami szamanizmu, chrześcijaństwa, voodoo, hoodoo i indiańskich obrzędów. Nie potrafiła czytać ani pisać, ale mimo to stała się niezwykle wpływowa. Po śmierci pierwszego męża, czarnego emigranta, który przybył do Nowego Orleanu z falą uchodźców w trakcie haitańskiej rewolucji, związała się z białym mężczyzną z nowoorleańskiej socjety, z którym miała siedmioro dzieci.
Według czarnego kodeksu nie mogli być małżeństwem, ale wolno im było pozostawać w oficjalnym związku partnerskim. Tylko dwójka ich dzieci dożyła dorosłego wieku. Marie była szanowana w slumsach, wśród niewolników i liczyli się z nią na salonach. Była wróżką, bizneswoman, kapłanką, jasnowidzką i co najważniejsze, postacią o wielkiej charyzmie. Miała co najmniej siedmiu niewolników. Tak, cieszące się wolnością, kolorowe osoby w Luizjańie posiadały niewolników.
Marie posądzano o szantaże, morderstwa, a każde zdarzenie w mieście o niewyjaśnionych okolicznościach tłumaczono jej działaniem. Niemniej nigdy nie udowodniono jej żadnego przestępstwa. Była sławna, a jej postać była owiana tajemniczością. Historie o jej życiu to w większości przekazywane z pokolenia na pokolenie legendy. Za życia wznosiła modły zarówno do katolickich świętych w katedrze na Jackson Square, jak i do duchów i bóstw voodoo w ciemnych zaułkach Nowego Orleanu i okazałych rezydencjach bogaczy.
Miała silny wpływ na wprowadzenie do voodoo katolickich świętych w tym popularyzację wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej. W kościołach katolickich ludzie poszukiwali mszy, skupienia, kazania, spowiedzi. Kapłani voodoo tym samym osobom doradzali w sprawach życiowych, odprawiali uzdrawiające rytuały i rzucali uroki, żeby pomóc klientom w relacjach osobistych, zatrudnieniu lub leczeniu. W kościołach rządzili biali mężczyźni, a na ulicach wolne czarne kobiety, kapłanki voodoo.
Współcześnie voodoo praktykowane jest w wielu krajach na świecie. Żadne jednak miasto „zachodniego” świata nie kojarzy się z tą religią tak silnie jak Nowy Orlean. Stało się tak nie tylko ze względu na produkcje filmowe, ale też na chęć zysku. Voodoo to sposób na zarabianie pieniędzy na milionach turystów odwiedzających co roku miasto. Są Domy voodoo, a w każdym sklepie z pamiątkami sprzedaje się laleczki i symbole kojarzone z tą religią.
Jedna z sieci sklepów monopolowych nazwała się Voodoo Liquor. Hollywood wykreował zombie, spopularyzował laleczki i otoczył to wyznanie złowrogą aurą. W XX wieku prawie każdy hollywoodzki film dotykający tej tematyki prezentował voodoo jako czarną magię, dzięki której można sterować ciałem i umysłem innych ludzi. Stworzył modę na „horror”. Nie do końca poważną wizję religii, która z jednej strony zdumiewa, intryguje, a z drugiej wywołuje niepokój. Voodoo budzi emocje, rodzi skojarzenia, a hollywoodzcy producenci i mieszkańcy Nowego Orleanu to monetyzują. Nikt nie prowadził pewnie takich badań, ale gdyby zliczyć obroty sklepów z gadżetami, bilety do muzeów, sklepy z alkoholem korzystające z symboliki voodoo, to z całą pewnością jest warte dziesiątki milionów dolarów rocznie.
Nawet salony tatuażu żyją z tej symboliki, ozdabiając turystów wzorami laleczek, czaszek w cylindrach i innych emblematów z wężami na czele. To element popkultury jak Halloween i walentynki. Wyzute z głębi święta, symbole miłości i pozagrobowego życia, na których zarabia się pieniądze. Powód do kupowania i sprzedawania. Do wspólnej ludzkiej celebracji zgłębiającej temat do poziomu, który można określić, cytując miliony ludzi na świecie: bo to jest fajne, zabawne, bo czemu nie? Prawdziwe voodoo to od stuleci religia domowego zacisza, praktykowana przed własnym domowym ołtarzem.