Esencją życia jest cierpienie
Matt Clark urodził się w 1962 roku na ranchu w Utah. To stan wielkości dwóch trzecich Polski, który w tamtym czasie zamieszkiwało 900 tysięcy ludzi. Wychowywał się na farmie w biednej mormońskiej rodzinie. Do dzisiaj większość mieszkańców Utah identyfikuje się z tym wyznaniem. W domu liczyły się tradycyjne wartości, wiara w boga, szacunek do starszych i ciężka praca.
W takich realiach, z dala od wielkich miast, w suchym, kapryśnym, bardzo trudnym do życia, bezludnym, pustynnym, kamienistym stanie dorastał Matt, który odkąd skończył 3 lata nie marzył o niczym innym niż o zostaniu najlepszym kowbojem na świecie. Zaczął dosiadać byków w wieku 8 lat, a gdy skończył 16 był już utytułowanym zawodnikiem, który dostał się do krajowych finałów. Dla rodziny i znajomych był kowbojem, zawsze w kapeluszu, w długich kowbojskich butach, z nonszalancją zaglądający niebezpieczeństwu w oczy. Dziewczyny w jego wieku oglądały się za miastowymi więc łatwiej było mu umówić się ze starszymi. Kowbojski sznyt na nie działał. Niewątpliwą zaletą było też to, że miały samochody i prawo jazdy – to ułatwiało wiele spraw – śmiał się opowiadając mi to Matt. Skoncentrowany na ujeżdżaniu byków, dziewczynach, pomocy rodzicom na ranczo i tym wszystkim o czym myślą nastolatki Matt wiódł pełne marzeń o mistrzostwie świata kowbojów życie, na odległej amerykańskiej prowincji. Gdy skończył 17 lat dostał od rodziców starego pick upa Chevroletta. Pewnego dnia zaparkował go na podjeździe, zaciągnął ręczny i wszedł pod auto żeby dokonać drobnych napraw. Nie wiedział, że w tym starym modelu z 1960 roku ręczny hamulec działał tylko w przypadku gdy auto było nachylone do przodu. Siedemnastolatek nie musiał o tym wiedzieć. Auto stojąc „pod górę” było bezwładne. Matt nawet nie podłożył pod koła kamieni. Wsunął się beztrosko pod samochód i zanim zdążył cokolwiek przy nim zrobić, ten zaczął staczać się łamiąc mu kości, kręgosłup i klinując jego czaszkę pod jedną z opon. Kilka kolejnych sekund samochód hamował na niej, trąc nią bezlitośnie po ziemi. Okazało się, że Matt ma bardzo twardą czaszkę. Przeżył. Obudził się w szpitalu. Był 1979 rok. Szpital na Utah-ńskiej prowincji nie dysponował rezonansem magnetycznym ani innymi współczesnymi metodami diagnostycznymi. Po ponad dwóch miesiącach na oddziale intensywnej terapii i sześciu miesiącach na oddziale rehabilitacji lekarze odesłali go do domu spokojnej starości, tam miał mieć należytą opiekę. Tam miał umrzeć, bo dawali mu trzy lata życia. Śmierć przepowiadano mu później jeszcze dziewięć razy. Przez ostatnie 42 lata średnio raz na pięć lat lekarze wieścili jego rychły koniec.
„Moje ciało zostało złamane i może się nie zagoi, ale mój duch może i pokona moje ograniczenia” – Matt Clark
Spotkaliśmy się w lipcu 2022 roku. Zawitałem w domu Matta w wyniku wielu zbiegów okoliczności i świadomych życiowych decyzji, które w końcu doprowadziły mnie pod jego drzwi. Szansa, że urodzony i wychowany za żelazną kurtyną, kilkanaście lat młodszy Polak odszuka kiedyś Matta na jego pustynnej Utah-ńskiej prowincji była żadna ale los zdecydował inaczej. Matt mimo niepełnosprawności wygląda przystojnie. Szeroki w ramionach z inteligentną twarzą robi dobre wrażenie. Porusza się na elektrycznym wózku, a jego korpus dodatkowo usztywnia gruba skórzana kamizelka, która pełni rolę stelaża, bo na kręgosłup Matt nie może liczyć. To niewygodne, dodatkowe obciążenie, kolejna uciążliwość, w gorącym klimacie gdzie pot leje się z człowieka w sekundę po opuszczeniu klimatyzowanego pomieszczenia. Matt zaprosił mnie do warsztatu, w którym potrafi pracować nawet 10 godzin dziennie. Miejsce pełne narzędzi i rozwieszonych na ścianach rysunków i szkiców. Panuje tam roboczy porządek, tam powstaje sztuka, tam dzieje się magia. W rogu pomieszczenia Matt zamontował potężny wiatrak. W trakcie całej naszej kilkugodzinnej rozmowy siedział w takim miejscu aby cały czas chłodziło go to urządzenie. W wyniku wypadku jego ciało nie potrafi się samo schładzać i upał może być dla niego zabójczy. Kilka razy oblewał się wodą, nieustannie dbając o temperaturę organizmu. Matt jest skazany na swój wózek inwalidzki ale widać, że samo siedzenie sprawia mu dyskomfort. Średnio raz na minutę stara się wyprostować ciało. Jak osoba, która po długim siedzeniu przy komputerze ciągle poprawia swoją pozycję bo odczuwa dyskomfort wynikający ze zbyt długiego siedzenia. U niego to już odruch bo kręgosłup jest zbyt słaby, a usztywniająca kamizelka niewygodna. Mimo wszystkich ograniczeń Matt jest jest bardzo ruchliwy i nieustannie uśmiechnięty. Słucha z zainteresowaniem ale sam też dużo opowiada. Szybko orientuję się, że mam do czynienia z niezwykle mądrym człowiekiem, który nie wymusza na rozmówcy posłuchu. Pozostaje sobą, często się śmieje, jest otwarty. Jednocześnie przenikliwy i niezwykle oczytany. Głównie w dzieła słynnych filozofów. Tak doświadczone życiowo i wyedukowane osoby często trzymają dystans od rozmówcy. To dodaje im powagi. Matt osiągnął inny, najwyższy poziom. Jest serdeczny, słucha i angażuje się w zrozumienie drugiego człowieka. Jest empatyczny. Przez kilka miesięcy po wypadku mógł poruszać tylko jednym ramieniem. Miał siedemnaście lat i został „warzywem”. Wszystko się skończyło. Wpadł w apatię. Dzisiaj jest uznanym artystą, który tworzy niezwykłe rzeźby ale jego największym osiągnięciem jest to, jak wyleczył swoją duszę i zapanował nad ciałem.
Medycyna nie dawała mi nadziei na przyszłość, ale coś w głębi mnie mówiło: „Poczekaj chwilę. Zdefiniuj swoje życie na nowo” – Matt Clark
- Zadziwiasz mnie Matt swoją zaradnością… Mimo tylu ograniczeń tworzysz sztukę i dajesz przykład, jak żyć – powiedziałem w pewnym momencie
- Jak miałem 5 czy 6 lat mieszkaliśmy daleko od miasta. Mój tata próbował naprawić narzędzia w stodole i przyszedł mój wujek, jego brat, który mieszkał po sąsiedzku. On zawsze na wszystko narzekał, ciągle zrzędził. Spojrzał na mojego ojca i mówi: skąd w ogóle pomysł, że dasz radę to naprawić? Tata spojrzał na niego i mówi „nie widzę tu nikogo kto chciałby mi pomóc chyba, że mogę liczyć na Ciebie?”. Wujek tylko spojrzał na niego i poszedł. W życiu tak często jest.
„Jeśli sobie sam nie poradzisz, to może nigdy nie pojawić się ktoś kto Ci pomoże” – Matt Clark
- My mówimy, że jak chcesz liczyć to licz na siebie i to chyba ma przełożenie nie tylko na zaradność życiową ale też na leczenie własnej duszy. Swojego samopoczucia…
- To prawda. Po moim wypadku nie doszedłem szybko do tej konkluzji, że jestem panem swojego przeznaczenia… To był długotrwały proces, bardzo powolny. Przez pierwsze dwa i pół miesiąca leżałem w szpitalu i przychodził do mnie terapeuta. Ruszał moimi rękami i nogami. Nie robiłem żadnych postępów. Nic nie czułem. Lekarze usztywnili mi przedramiona i dłonie żebym mógł sięgać po rzeczy sztywnymi kończynami bo nigdy nie miałem odzyskać czucia w rękach. Chciałem umrzeć. Pamiętam pewną ciemną i zimną lutową noc. Przez okno nie było nic widać, było czarno, a na zewnątrz szalała zamieć śnieżna. Chciałem się zabić, a jedynym sposobem w jaki mogłem to zrobić było przestać oddychać. Próbowałem kilka razy ale tak się nie zabijesz, nawet jeśli bardzo tego chcesz. Co najwyżej stracisz przytomność i zaczniesz automatycznie znowu oddychać. Wiem bo to sprawdziłem. Kilkukrotnie. Dwa dni później przyjechała moja mama. Poczuła, że coś się zmieniło, że jest gorzej. Wiesz, matki mają ten silny zmysł w kontekście swoich dzieci. Zapytała mnie co mam na przedramionach, a ja odpowiedziałem, że lekarze karzą mi się nauczyć z tym żyć. Wychowałem się w społeczności, która uczyła dużego szacunku dla starszych. Szacunku do autorytetów, a mama była jednym z nich. Kiedy odpowiedziałem jej na pytania ona zadała mi kolejne. Czy to co mówią lekarze jest dla mnie ok? Czy to jest w porządku i czy chcę się na to zgodzić? Zaczęła mi mieszać w głowie. Ja tłumaczyłem jej, że to lekarze, są ekspertami, wiedzą co robią, a ona ciągle kwestionowała ich diagnozy. Jak mogła kwestionować ich autorytet? To tak jakbym ja zaczął kwestionować to co ona mówi. W końcu zdjęła mi te stelaże i powiedziała, że od dzisiaj zaczynamy ćwiczyć. Miałem sobie wyobrażać, że ruszam rękami. Lekarze byli wściekli. Mówili, że daje mi niepotrzebną nadzieje, że to co robimy, te nasze ćwiczenia są bez sensu. Przez cały ten okres w szpitalu, w weekendy, przychodziła do mnie terapeutka, psycholożka. Próbowała ze mną rozmawiać, ja nie chciałem. Próbowała do mnie dotrzeć. Ja milczałem. Miała na nazwisko Woobyła pochodzenia chińskiego. Pamiętam, że jak mi się przedstawiła to nie mogłem się nadziwić co to za dziwne nazwisko. Byłem chłopakiem ze wsi, nie znałem świata. Któregoś razu powiedziała mi, że rozmawiała o mnie ze swoim mężem, chińskim mistrzem ZEN. Nie miałem pojęcia co to jest ZEN. Ja byłem kowbojem. Marzyłem o rodeo. Jakie ZEN? Powiedziała mi wtedy, że ma dla mnie wiadomość od męża, która brzmiała tak:
„Niezależnie od tego co Ci się przytrafiło i tego co Ci później powiedziano, że Cię czeka, jeśli postanowisz być swoim najlepszym przyjacielem i zaufasz głosowi swojego serca, to będziesz w stanie zadziwiać ludzi” – anonimowy mistrz ZEN
- Dla mnie to było poruszające. Nikt nigdy do mnie tak nie mówił. To były duchowe prawdy, które usłyszałem pierwszy raz w życiu. Niesamowite jest, że nie widziałem jej już nigdy więcej. Pojawiła się w moim życiu żeby przekazać mi tę myśl. Wystarczyło raz, to był dla mnie na tyle silny przekaz, że pamiętam to do dzisiaj. Wtedy złapałem się tej myśli. Nie miałem nic innego. Uwierzyłem, że jeśli będę ciężko pracował to wrócę do jakiejś formy sprawności chociaż nikt nie dawał mi szans, że kiedykolwiek będę mógł poruszać czymkolwiek więcej niż ramieniem. Moi rodzice wierzyli we mnie i ciągle powtarzali. Będziemy walczyć. Pokonamy to i będziesz znowu sprawny.
„Nie lubię tego określenia, „walczyć z problemami”. Jeśli walczysz to możesz przegrać, masz 50% szans na to, że przegrasz. Wolę termin „nawigować” ” – Matt Clark
- No i zacząłem nawigować. Uparłem się, że będę jeździł wózkiem inwalidzkim. Lekarze ciągle mi mówili, że nie, „nigdy nie będziesz jeździł na wózku. Nie dasz nigdy rady sam się poruszać”. W końcu rodzice wypisali mnie ze szpitala i zaczęliśmy wieloletnią, własną terapię na werandzie naszego domu. Każdego dnia ćwiczyłem, żeby polepszać swoją sprawność ruchową. Wiele lat pracy i udało się.
- Jak się zaczęła Twoja przygoda ze sztuką?
- Jak miałem 8 lat tata zabrał mnie do warsztatu gdzie można było zamówić spawanie różnych przedmiotów. Wydało mi się to niesamowite i wkrótce sam się tego nauczyłem. 6 lat po wypadku przyszło mi do głowy, żeby do tego wrócić. Zacząłem spawać proste rzeczy, a któregoś dnia mama zobaczyła jedną z nich i mówi, że jej zdaniem to jest sztuka i że powinienem się rozwijać w tym kierunku. Wiesz jak matki kłamią dzieciom… ale czułem, że chcę to robić… W pewnym momencie chciałem nawet zatrudnić się jako spawacz ale za każdym razem słyszałem, że na wózku nie dam rady. Znalazłem więc słabo opłacaną prace w administracji na tutejszym College. W weekendy spawałem.
Na jednej z półek w warsztacie Matta stoją proste przedmioty, m.in. zielony dinozaur, którego stworzył na samym początku i który doceniła jego matka. Wszystkie te „dzieła” należały przez lata do ludzi ważnych dla Matta, którym je wręczył, a którzy w między czasie odeszli z tego świata. Po ich śmierci te małe sentymentalne kreacje zajęły miejce w warsztacie i długo nie pozwolą się z niego usunąć. Mają wartość sentymentalną. Poziom artystyczny nie ma znaczenia. Przez wiele lat Matt tworzył hobbistycznie ale bez większych sukcesów. Nikt nie interesował się tym co robi. Kiedyś, na korytarzu uczelni na której pracował rozmawiał o swojej sztuce i karierze z wykładowcą, który tam pracował. Szanowali się i rozmawiali szczerze. To był uczciwy i dobry facet zapewniał mnie Matt.
- Zacząłem mu się żalić, że nie mogę przebić się ze swoją sztuką, że nie zapraszają mnie na ważne wystawy, nie mogę się wybić, że chciałbym zostać zauważony jako artysta, itd. itd. On mnie wtedy zapytał czy jestem gotowy na gorzką prawdę, którą chciałby mi przedstawić. Zgodziłem się a on na to:
- Matt Ty nie jesteś artystą. Jesteś sprawnym rzemieślnikiem…
- Jak mnie to zabolało! To był wstrząs, a on kontynuował „Jeśli nie znajdziesz sposobu żeby wlać dusze w swoje dzieła, dodać im magii to nie jesteś artystą.”
- W wyniku tej rozmowy, jak się pewnie domyślasz przeszedłem cały proces przetwarzania tego co powiedział: od smutku, po agresję, żal, akceptację i w końcu byłem gotowy na ewolucję. Nie wiedziałem od czego zacząć i w końcu znalazłem mało oczywistą drogę. Zacząłem czytać sporo filozofii i postawiłem sobie zadanie, żeby zacząć tworzyć trójwymiarową, namacalną filozofię.
- Uważasz zatem, że każdy dobry rzemieślnik może stać się artystą? – zapytałem, a Matt zaczął się śmiać –
- To dopiero dobre pytanie, prawda? – na świecie są dziesiątki tysięcy dobrych spawaczy ale tylko niektórzy stają się artystami. Artysta nie kopiuje rzeczywistości, nie odtwarza jej dosłownie. Skupia się na jej interpretowaniu. Ja właśnie to robię. Nie tworzę lustrzanego odbicia rzeczywistości. Interpretuje ją w trójwymiarowych rzeźbach. Kiedy to zrozumiałem, wszedłem na znacznie inny poziom. Moja sztuka się zmieniła.
- Jak zbudowałeś swój rynek. Jak teraz pozyskujesz klientów?
- Zaczynałem od małych wystaw. Potem moja sztuka zaczęła się pojawiać w małych galeriach, z czasem w co raz większych. Moje rzeźby stały w dziewięciu galeriach wzdłuż zachodniego wybrzeża i były w ofercie wielu znanych architektów wnętrz. Kilku właścicieli galerii mnie oszukało, nie zapłacili za dostarczone rzeźby. Dzisiaj już nie pracuję z galeriami. Wyobraź sobie kogoś takiego jak ja kto próbuje wyegzekwować dług od właściciela galerii w Kalifornii. Samo dotarcie tam byłoby nie lada wyczynem. Mogłem tylko rozłożyć ręce. Doszedłem do ściany. Wykorzystywali mnie. Musiałem to skończyć. Wtedy dzieciaki nauczyły mnie social mediów i zainteresowanie tym co robię wzrosło. W komercjalizacji pomógł internet, a ja zrezygnowałem ze współpracy z tymi wszystkimi oszustami.
- Czyli teraz głównie FaceBook?
- Teraz już nie. Był czas kiedy robiłem na zachodnim wybrzeżu, do dwudziestu wystaw w roku. Teraz robię tylko dwie rocznie. Moje nazwisko stało się rozpoznawalne. Ludzie zaczęli pojawiać się w moim warsztacie. Wpadają się rozejrzeć, tak po prostu, czy coś im się spodoba i ewentualnie coś kupić. Zaczęła działać poczta pantoflowa. Teraz system rekomendacji to moje najważniejsze źródło dochodu. Ludzie do mnie dzwonią bo ktoś im pokazał moją sztukę albo sami ją gdzieś zobaczyli. W 2006 roku poznałem wziętego architekta z którym pracuje do dzisiaj. On wplata moją sztukę w swoje projekty budynków. To też ciekawe projekty.
- To wielkie szczęście utrzymywać się z tego co się kocha robić. Jako osoba niepełnosprawna jesteś niezależny finansowo. To godne podziwu dla wielu ludzi.
- Każdy kawałek metalu, który wykorzystuje do moich rzeźb to niepotrzebny nikomu śmieć. Pamiętaj, że wszyscy lekarze po wypadku, a ekspertów było wielu, mówiło mi, że wyjdę ze szpitala i w ciągu trzech lat umrę. Miałem być mistrzem świata, najlepszym kowbojem na planecie i nagle nie mogłem się ruszać, a wszystkie mądre głowy mówiły, że umieram. Nie wiem z jakiego powodu tak się stało i dlaczego zacząłem robić to co robię, to co tutaj widzisz ale to jak traktuje mój materiał, z którego powstają rzeźby, to, że daje im ducha, nadaje nowego sensu istnienia, ma znaczenie. Tym wszystkim odrzuconym na śmietnik przedmiotom. To ma dla mnie głęboki sens. Wydaje mi się, że to też bardzo mocny przekaz, z którym mogę trafić do ludzi. Dać wielu nadzieje, a innym powód do zastanowienia. Moim celem jako artysty nie jest tworzenie rzeczy pięknych, ale odkrywanie esencji.
- Skąd bierzesz materiał?
- Kiedyś przy jeziorze Salt Lake był duży skład złomu. Mieli całe pole rzeczy, których mogłem używać. Prosiłem też rolników żeby zwozili mi niepotrzebne żelastwo, które zalegało na ich farmach. Z czasem wieść się rozeszła i budziłem się rano, a przed domem stały zużyte pralki i lodówki. To było szaleństwo. Musiałem z tym skończyć i powiedzieć ludziom, że nie mogą przywozić mi swoich wszystkich śmieci i AGD. Teraz trafiają do mnie bardziej wyszukane przedmioty… Zobacz, tam stoi stary pług. Dzisiaj przyjedzie facet wybetonować mi podjazd i za zapłatę zarządał właśnie tego pługu.
- Wy Amerykanie uwielbiacie otaczać się starymi przedmiotami codziennego użytku. Te wszystkie rdzewiejące lub odrestaurowane samochody stojące przed domami, stare szyldy, reklamy, dystrybutory paliwa. Twoja sztuka wpisuje się w ten trend. Tworzysz niezwykłe przedmioty z rdzewiejących elementów. Nie dziwie się, że znalazłeś klientów. Utah jest w większości jak korodujące dno oceanu. Gdzie nie pojedziesz, patrzysz na utleniające się skały, korozję, ona tutaj jest wszędzie. Taki artysta jak Ty nie mógł pochodzić z innego miejsca na świecie…
– Matt zaczął się śmiać –
- Coś w tym jest. Nie patrzyłem na to w ten sposób.
Na ścianie przy wejściu do warsztatu Matta wiszą rysunki koni. Konie to jeden z najbardziej rozpoznawalnych elementów jego sztuki. Rzeźbił też naturalnej wielkości byki rasy longhorn i inne zwierzęta ale konie tworzy od lat i ciągle realizuje nowe zamówienia. Gdy zwróciłem uwagę na rysunki Matt powiedział, że to „skale” dzięki, którym zachowuje proporcję. Do budowy każdego zwierzęcia używa przecież innych części. Innych elementów, które mają przynieść proporcjonalnie rzecz ujmując ten sam efekt. Matt buduje w głowie trójwymiarowe obiekty ale jak każdy do rozwiązania najważniejszych problemów przy konstrukcji potrzebuje matematyki. Przed warsztatem stała nie dokończona rzeźba konia naturalnej wielkości i pierwsze co mi przyszło do głowy to jakim cudem Matt jest w stanie tworzyć coś takiego.
- Zdrowy człowiek musiałby wejść na drabinę żeby ją spawać – a jak Ty to robisz zapytałem?
- Zbudowałem stelaż i mam podnośnik, dźwig, którym podciągam się na zadaną wysokość razem z wózkiem. Wiszę z tym żelastwem pod sufitem i mogę spawać z góry.
- Determinacja. Nie ma rzeczy nie możliwych… Jak mi kiedyś ktoś powie, że się nie da czegoś zrobić to mu powiem, że znam faceta, który spawa naturalnej wielkości rzeźby koni wisząc z wózkiem inwalidzkim pod sufitem…
- Tak, to wyzwanie ale nie każdego to przekonuje. Wiesz dlaczego moim zdaniem nie udało mi się zrobić międzynarodowej kariery? Przez to jak wyglądam i tego, że nie podążam za trendami. Wielu ludzi nie chce patrzeć na kalekę. Kiedyś podszedł do mnie krytyk z Nowego Yorku i powiedział, że nie jestem uznanym artystą, bo nie mam specjalizacji. Moja sztuka jest zbyt osobista, gdybym koncentrował się jedynie na robieniu koni albo innych charakterystycznych postaci to osiągnąłbym wielki sukces. Ale przez to , że tworze różne dzieła, osobiste i jeszcze elementy architektury to mi się nigdy nie uda. Myślałem nad tym ale wiesz środowisko „bogatych i sławnych” nie jest dla mnie. Jak to mówią młodzi, nie klikam w tym klimacie. Do tego jestem kaleką. Miałem nawet takie przypadki na wystawach, targach sztuki, że podchodzili do mnie ludzie i mówili, że jestem oszustem. Taki inwalida jak ja nie mógł przecież stworzyć takich rzeźb. Pytali kto robi to za mnie? Zawsze im mówię, że poruszam moim ciałem w wózku równie sprawnie jak oni poruszają własnym więc dlaczego nie mogę tego robić?
- Bo ludzie na wózkach nie robią takich rzeczy – odpowiadają mi.
Ja im na to, że robią.
- Macie najlepszy przykład przed swoimi oczami. Spójrzcie na moje dłonie. Myślicie, że nie ja zrobiłem te rzeźby?
- Nie, napewno sam nie patynowałeś tego – upierają się.
- Tak, przeczytałem wszystkie książki o technikach kowalskich, nauczyłem się patynowania. Robię to sam.
- Wiesz, że zazwyczaj Ci ludzie nadal mi nie wierzą i odchodzą zdenerwowani?
- To zazdrość, zawiść, głupota – świat jest tego pełny
Rzeźby Matta trafiają do domów i na rancza zamożnych Amerykanów w całej Ameryce. Ja trafiłem na jego sztukę kilka lat wcześniej na rancho znajomej w Banderze w Teksasie i umieściłem ją w swojej książce. To pełnowymiarowy byk rasy Longhorn, który zdobi jej posiadłość. Matt tworzy też na potrzeby miast. Kilka jego rzeźb można zobaczyć w St, George – godzinę jazdy na północny wschód od Las Vegas. Był jednym z inicjatorów projektu „Sztuka za rogiem”, który miasto zdecydowało się rozwijać w pierwszych latach XXI wieku. Dzięki temu można tam zobaczyć wiele pięknych rzeźb rozstawionych w różnych lokalizacjach miasta. Sztuka jest wszędzie. Warto tam zajrzeć przy okazji wizyty w Utah lub Nevadzie. Dzieła Matta to np. smok w okolicach muzeum miejskiego i koń w jednej z restauracji. Matt sprzedawał też za granicę i gdyby nie jego niepełnosprawność chciałby latać na wystawy w innych regionach świata ale jest to dla niego nieosiągalne. Od mniej więcej dziesięciu lat jest co raz gorzej. Jak mówi Matt jego ciało całkowicie się rozsypuje. To niekończące się cierpienie inwalidy, który nie tylko zmaga się ze swoją niepełnosprawnością ale też ciągle walczy ze śmiercią. To cierpnie, ciężar, który niesie na barkach od kilku dekad. Po kilku godzinach rozmowy odważyłem się w końcu go o to zapytać. JAk radzi sobie z cierpieniem?
„We współczesnym świecie wszyscy chcą przejść przez cierpienie szybko, jak najpłynniej. Nie dając sobie czasu na jego przetworzenie. Czasu żeby zrozumieć czego nas to cierpienie próbuje nauczyć.” – Matt Clark
Jednym z najpopularniejszych dokumentów w historii amerykańskiej sieci PBS był program „Potęga mitu”, na który składało się sześć rozmów, które Bill Moyers (przez jakiś czas pełnił rolę rolę sekretarza prasowego Białego Domu za czasów prezydenta Johnsona) przeprowadził z Josephem Campbellem (genialnym amerykańskim pisarzem, który poświęcił życie badaniu ludzkiej natury w oparciu o mitologię i obyczaje różnych kultur. Prywatnie przyjaciel Georga Luckasa i Johna Steinbecka). Moyers w jednym z odcinków zadał Campbellowi pytanie:
- co jest esencją, istotą życia?
- na co Campbell odpowiedział bez namysłu: cierpienie! Naturą życia jest cierpienie!
- Co masz na myśli? Przecież ludzie dążą do szczęścia. Wielu twierdzi, że są szczęśliwi i mają dobre życie – dopytywał Moyers
- Oni wiedzą jak dobrze znosić cierpienie – odparł spokojnie Campbell
Z moim urazem kręgosłupa ćwiczę to całe życie. Zobacz jak wielu ludzi nie potrafi nawet tego przyjąć do wiadomości. Maskują cierpienie, odrzucają je. Wielu wybiera nałogi, nadużywają alkoholu, narkotyków i wielu, wielu innych rzeczy, które dają im chwilowe poczucie spokoju i szczęścia ale nie da się uciec od cierpienia. Nie maskuj cierpienia, nie chowaj go gdzieś gdzie wydaje Ci się, że go nie widzisz. Trzeba sobie z nim radzić. Trzeba się nauczyć z nim żyć. Trzeba nim nawigować! Pamiętaj, nie chowaj go, nawiguj cierpieniem!
- czyli jeśli pozwolisz sobie na cierpienie, przyjmiesz je do swojego życia to stajesz się wolny
- Tak! Sam musisz zdecydować co zrobić ze swoim cierpieniem. Nawigować nim, akceptować czy zadawać sobie ciągle pytania: co ze mną jest nie tak? Co ludzie pomyślą, dlaczego ciągle cierpię? itd. Mam brata, który od dwudziestu lat jest uzależnionym od leków alkoholikiem. Nie tędy droga.On jest w szpitalu, prędzej czy póżniej umrze. Przegrał swoją rundę
- Wierzysz w istnienie Boga?
- Tak.
- Podróżuje po UTAH od kilku tygodni i czuje jakbym po raz pierwszy w życiu dostrzegł planetę na której żyje. Do tej pory podziwiałem widoki, zachwycałem się naturą ale nie dostrzegałem planety. Tutaj większość czasu podróżuje po dnie wyschniętego oceanu, oglądam w muzeach szkielety dinozaurów sprzed dziesiątków milionów lat . Obserwuję, patrząc na skały, jak przez setki milionów lat kiedy nie istniał człowiek kształtował się ten mały skrawek planety jakim jest UTAH. Wszystkie żywe organizmy mają w sobie bakterie, pasożyty, mniejsze organizmy, które na nich i w nich żyją. W UTAH zacząłem się zastanawiać czy my nie jesteśmy mikroorganizmami na organizmie jakim jest planeta. Nasze istnienie jest króciutkim epizodem jej istnienia. Jak trwający tydzień katar. My nie mamy znaczenia.
- Moim zdaniem znaczenie ma samoświadomość.
- Ale zwierzęta ją mają. Możesz nauczyć szympansa mówić w języku migowym.
- Jak rozwijałem się jako artysta zacząłem dostrzegać duszę w martwych przedmiotach. Wiem, że to brzmi jak szaleństwo…
- Tworząc przekazujesz im część siebie, czy mają swoją duszę?
- Mają swoją, a ja swoją i łączymy się w dziele tworzenia.
- Może tak jak planeta, matka przyroda, wszechświat, Bóg, jakkolwiek nazwiemy ten proces stworzył nas. Dając część z siebie i budząc naszą duszę?
- Tworząc sztukę mogę zrobić co chcę. Mogę sobie wyobrazić cokolwiek i narzucić swoją wolę moim przedmiotom aby nabrały wyobrażonego przeze mnie kształtu, charakteru.
- Wracając do cierpienia. Skoro istotą życia jest nawigowanie cierpieniem to co z poczuciem szczęścia. Są przecież chwile kiedy czujemy się niezwykle szczęśliwi.
- To też jest stan umysłu, którym musimy umieć nawigować. Wyobraź sobie, że nasze samopoczucie możesz umiejscowić na osi gdzie -10 to stan w którym chciałbyś popełnić samobójstwo, a +10 to stan euforycznego szczęścia. Normalne jest 0. To do 0 powinniśmy dążyć. Tam gdzie jest 0 tam jest spokój i równowaga. Cały czas trzeba dbać o to żeby osiągnąć 0.
- Stworzyłeś cykl rzeźb poświęconych ciemnym aspektom naszego życia, cierpieniu, depresji, poczuciu winy. Dlaczego?
- Wszyscy udają, że te negatywne emocje nas nie dotyczą, wstydzimy się ich a są permanentną częścią życia
Przed domem Matta stoi potężna rzeźba. Wysoka na ponad 4,5 metra „kosmiczna osobliwość” utożsamia cierpienie. Głównym elementem rzeźby jest rozerwana, wyglądająca jak po wewnętrznym wybuchu morska boja. Przez wiele lat służyła za zbiornik paliwa aż którego dnia musiała eksplodować. Jej poszarpana, rozerwana struktura symbolizuje wewnętrzne cierpienie, które niesiemy ze sobą całe życie, a solidne podstawy i wskazujący kosmos słup solidny fundament, który pozwala nam żyć. Kosmiczny charakter całości to symbol nieśmiertelności. Cóż za alegoria przed domem człowieka, który skrzywdzony przez życie pozostał silny i sięgnął gwiazd. Inną rzeźbę Matt poświęcił poczuciu winy. To „Strażnik klucza” – postać owinięta łańcuchem z korpusem wykonanym z maleńkich kół zębatych i kluczy. Inspiracją była stara piosenka zespołu The Eagles, której fragment brzmi: „tak często się zdarza, że żyjemy w łańcuchach, nie zdając sobie nigdy sprawy, że mamy klucz”. Matt odniósł to do poczucia winy. Jeśli czujemy się winni to żyjemy w łańcuchach. To uniemożliwia normalne życie. Oczywiście można szukać pomocy wśród coachów, psychologów, mentorów ale trzeba pamiętać, że prawdziwa odpowiedź tkwi w nas. Klucz do ulgi i rozwiązania problemu jest w nas. Podobnie jest z depresją. Matt przedstawił ją w formie powyginanych kawałków metalu, które wokół jednej pionowej osi zdają się lewitować w powietrzu. Depresja jest stanem, który jak twierdzi Matt wszyscy nawigujemy w trakcie swojego życia. Uważa również, że jest stygmatyzowana we współczesnym społeczeństwie. Jest niepoprawnie pojmowana i jest źle prowadzona. Depresja jest częścią rytmu naszej duszy, przez który co jakiś czas przechodzimy. Depresja zatrzymuje nasze życie, wyjaławia nas po to żebyśmy przemyśleli elementy siebie. To dar jaki otrzymujemy. Nawigując przez depresję, podążając przez ten stan, oczyszczamy się. Matt jest przekonany, że depresja jest zwykłą częścią życia, przez którą wszyscy raz na jakiś czas przechodzimy. Gdy jesteś w depresji czujesz się w rozpadzie, świat Cię przygniata, a ty nie rozumiesz dlaczego i co się dzieje. Gdy przejdziesz przez ten proces, pozostaje po tym blizna ale jesteś zmieniony, oczyszczony i możesz iść dalej. Matt uważa, że za dużo ludzi sięga od razu po leki, stara się zagłuszyć i zatrzymać ten proces. Są oczywiście ludzie, którzy potrzebują leczenia, farmakologii ale nie wszyscy i nie tak masowo. We współczesnym społeczeństwie wszyscy chcą szybko poczuć się dobrze i nie cierpieć, a powinniśmy potrafić się zmierzyć z własnymi, ciemnymi zakamarkami duszy.