Terry zaprosił mnie na swoje rancho żeby pokazać mi swój pomyśl na myśliwskie ranczo. U niego nie ma kolorowego cennika ze zdjęciami egzotycznych zwierząt. Na jego ranczo nie ma takich zwierząt. Wydrukowanego cennika też nie ma. Większość posiadłości nie jest ogrodzona więc dziki i jelenie, na które polują myśliwi przemieszczają się swobodnie.
Ranczo znajduje się dwie godziny na zachód od Houston, dosłownie po środku niczego. Zjeżdżam z wąskiej asfaltówki w czerwoną drogę szutrową. Wzdłuż długiej na ponad dwa kilometry drogi ciągnie się wysokie ogrodzenie posiadłości Terry-ego. Ustawił je żeby ogrodzić część terenu, na którym trzyma cenniejsze gatunki. Dzięki temu nie mogą uciec. Ogrodzenie powstało niedawno więc umieszczone tam cenniejsze zwierzęta dopiero zaczynają się rozmnażać. Mijam kolejne słupki ogrodzenia a po drugiej stronie drogi zielone, porośnięta trawą łąka. Znowu znalazłem się na teksańskim odludziu. W radio grają „Standing in the corner” zespołu The Eagles co przypomina mi o mojej podróży drogą 66.
Po krótkim powitaniu, Terry opowiada mi w skrócie historię swojego życia i jak to się stało, że prowadzi ranczo myśliwskie. Przez lata żył z wożenia turystów na ryby w zatoce meksykańskiej. W końcu biznes przestał być opłacalny i musiał sprzedaż łódź. „Za pieniądze ze sprzedaży ogrodziłem 125 hektarów. To jest ogrodzenie wysokie na ponad dwa metry wzdłuż którego jechałeś. Wyprowadziliśmy z tamtąd zwierzęta i wsadziliśmy takie na jakich nam zależy. Bardziej wartościowe, na których można lepiej zarobić. Na początku kupiłem jelenia i łanie. Teraz mam 21 łani i 30 cielaków i 2 byki. takie byki warte są po 9000 / 10000 tysięcy dolarów. Myśliwi którzy chcieliby je odstrzelić, musieliby zapłacić właśnie tyle. Mięso zabierają i jedzą ale to nie jest dla nich istotne. Liczy się trofeum. Głowa wypchana na ścianie w biurze czy w domu twierdzi Terry. Zwierzyna biegająca po otwartym terenie reszty obszaru rancza jest wolna, dzika i dużo tańsza.”
Terry ma gości z całego świata. Mimo braku marketingu, eleganckiej strony internetowej i braku obecności w mediach społecznościowych wyrobił sobie renomę. Klienci wracają. Przyjeżdzają myśliwi z USA, Kanady, Meksyku. Ma nawet grupę, która często do niego wraca z Gwatemali, a ostatnio gościł jednego Szweda. Mimo bardzo surowych warunków zakwaterowania nie narzeka na brak klientów. Przyjeżdzają i snują wieczorami opowieści. Na pustkowiu, daleko od cywilizacji, pracy, żon i dzieci.
Biznes z polowaniami zaczął się po skasowaniu mleczarni, którą prowadziła rodzina. Jakieś dwadzieścia lat temu. Wtedy też zaczęły pojawiać się w dużych ilościach dzikie świnie. Dziki w Teksasie potrafią być monstrualne. Dobijają do 200 kg wagi. Szacuje się, że są odpowiedzialne za straty w wysokości 400 mln. dolarów rocznie. Nie ma więc żadnych limitów na polowanie na dziki. Strzela się do nich na tradycyjnych polowaniach i z helikopterów, łapie i zawozi do rzeźni na mięso, a i tak ich liczba stale rośnie. Gdy zaczęły pojawiać się na ziemi Terrego, zaczął na nie polować. Kilka razy podzielił się zdjęciami upolowanej zwierzyny z lokalną prasą i tak pojawili się pierwsi klienci. Na początku kosztowało ich to 50 dolarów za sztukę. Dzisiaj Terry pobiera jednorazową opłatę 450 dolarów za dwa dni polowania. Myśliwy w tym czasie może ustrzelić tyle świń ile chce. Jest ich tak dużo, że Terry nie przejmuje się, że ich zabraknie. Sam po polowaniu oprawia skórę, mięso i wysyła do domu myśliwych. To zupełnie inne podejście niż na ranczach egzotycznych gdzie każdy gatunek ma swoją ściśle określoną cenę. Ziemia Terrego ma ponad 700 hektarów. Nie ma pracowników. Sam uzupełnia jedzenie w karmnikach, sam przyjmuje gości, oprawia mięso i zajmuje się dosłownie wszystkim.
„Ważne jest, że nasze karmniki stoją w tych samych miejscach od dwudziestu lat, mówi mi Terry. Zwierzęta przyzwyczaiły się i stale tu przychodzą. Polowanie na dziki nie jest jednak proste. Są inteligentne – mówi – bardziej niż inne zwierzęta. Nie pojawiają się wtedy gdy w okolicy są myśliwi. Mają słaby wzrok ale świetnie słyszą, czują zapach i mają szósty zmysł dzięki którem wyczuwają niebezpieczeństwo. Wiele razy miałem sytuacje gdy klienci zarzucali mi, że tu nie ma dzików. Zacząłem więc montować kamery z karatami SD. Za każdym razem, dzień przed przyjazdem kolejnych myśliwych wyjmuje je z kamer i sprawdzam, gdzie i jakie zwierzęta żerowały ostatniej nocy. Pokazuje myśliwym zdjęcia. To są bardzo mądre zwierzęta i szybko się mnożą. Mają dobre mięso. Może nie jest lepsze od wieprzowiny ale naprawdę smaczne. Szczególnie jeśli uda się upolować tłusty okaz. Mięso jest słodkie. Czasami jeżdżę z klientami na ranczo znajomego. Mamy noktowizory i jeździmy po okolicy małym wozem terenowym. Zatrzymujemy się w różnych miejscach i wypatrujemy dzikich świń. Jak uda mi się zauważyć stado wskazuje je myśliwemu. On schodzi z łazika, podkrada się i strzela z karabinu. Dziki nie mają w Teksasie naturalnych wrogów. Kojoty są w stanie zabić małe okazy ale duże mogą czuć się bezpiecznie. Mogą zjeść praktycznie wszystko i przeżyć.
Rancza myśliwskie w Teksasie to potężny biznes. Te z egzotycznymi gatunkami mogą się wkrótce stać ostatnią ostoją zgromadzonych tam zwierząt. Ich naturalne środowisko znika a rancza w Teksasie są na tyle duże, że mogą żyć w poczuciu wolności. Polowania są ceną za utrzymanie tej przestrzeni.