Shape Ranch
Hugh Asa „Sonny” Fitzsimons III urodził się w 1954 roku. Jest teksańskim ranczerem w trzecim pokoleniu, hodowcą bizonów, pszczelarzem i pisarzem. Poznałem go dzięki jego książce „Rock between two rivers”, którą polecił mi mój kolega z Nowego Yorku.
Spotkaliśmy się w centrum San Antonio, kilka godzin jazdy na północ od posiadłości Hugh. Prowadzi tam biuro, ze względu na sprzedaż swoich dwóch marek: Thunder Heart Bison i Native Nectar Guajillo Honey czyli mięsa i wyrobów ze skóry bizonów, puszkowanego rosołu i miodu. San Antonio to jego główny rynek zbytu więc musi czasami być na miejscu żeby sprzedawać swoje produkty. Przechodzimy do gabinetu i zaczynamy rozmowę o rancho, jego historii i hodowli bizonów.
Od niespełna stu lat rodzina Fitzsimons posiada ponad 26000 hektarów, które dziadek Hugh kupił w Dimmit County w 1932 roku. Żeby dobrze zobrazować rozmiar terenu warto może powiedzieć, że to 260 km2 czyli mniej więcej tyle ile wynosi powierzchnia Gdańska, w którym mieszka ponad 450 tysięcy ludzi. Dziadek Hugh nabył je od banku i nazwał: San Pedro Ranch. Lata trzydzieste to środek wielkiej depresji więc był to idealny moment na taki zakup. Kto miał gotówkę, ten dyktował ceny. Później, ziemie podzielili między siebie Hugh i jego rodzeństwo. Myśląc o rozmiarze rancza trudno nie zapytać jak to się stało, że rodzina weszła w posiadanie tak wielkiego terenu.
To było prawie 100 lat temu w latach trzydziestych dwudziestego wieku – mówi Hugh – W wieku osiemnastu lat, mój dziadek przeniósł się do miasteczka Spinletop, które było centrum ówczesnej gorączki wydobycia ropy. Z dnia na dzień rodziły się tam fortuny ale perspektywa szybkiego zarobku przyciągała też ludzi spod ciemnej gwiazdy. Dziadek Hugh zaczynał od najprostszych prac fizycznych, aż w ciągu kolejnych trzydziestu lat stał się właścicielem własnych platform. Gdy pracował dla firm olejowych, zamiast pobierać pełne wynagrodzenie, część pensji decydował się otrzymywać w akcjach firmy. Miał szczęście, że większość „kariery” pracował dla Texas Company, która stała się częścią jednego z największych koncernów paliwowych świata TEXACO. W ten sposób zapewnił sobie stały i znaczący przypływ gotówki. Gdy dorobił się majątku zrealizował marzenie swojego życia. Pamiętając lata spędzone na prerii, w pogoni za zagubionym bydłem, kupił ranczo.
Ranczo Hugh leży około trzynastu kilometrów od granicy z Meksykiem. Hugh zawsze był przeciwny wydobyciu ropy ze swojej ziemi. Podobnie jak jego dziadek, uważa że pieniądze, które to przynosi, nie są warte degradacji środowiska, a szczelinowanie to braku szacunku do ziemi, do przyrody. Ranczerskie życie „to styl życia”, przekazywany z pokolenia na pokolenie. walczący o przetrwanie. Tradycja, historia, chęć zysku ale i romantyzm to to czym kierował się Hugh zakładając swoje stado bizonów. To jest jego główne źródło utrzymania. Mięso bizona hodowanego naturalnie, bez sztucznego karmienia, trzykrotnie przewyższa cenę wołowiny. W USA żyje ponad pół miliona bizonów ale tylko kilku hodowców hoduje je w tak naturalny sposób jak Hugh. Zwierzęta nieustannie poruszają się po wielkim ranczo. Same decydują gdzie idą, gdzie śpią i co jedzą. Żyją na ogrodzonym terenie ale na tyle dużym, że może im się wydawać, że są wolne. Hugh szukał czegoś unikalnego, wyjątkowego, czegoś naturalnego dla Teksasu, co pochodzi nieoderwanie z tej ziemi. Przeczytał gdzieś, że ostatnie stada bizonów widziano w Dimmit County, w 1781 roku. Przywrócenie ich do tego środowiska stało się dla niego nie tylko pomysłem na źródło zarobku ale sentymentalnym, dziełem mającym na celu ochronę środowiska i powrót do tradycji.
- Nie chciałem bydła, chciałem czegoś co pochodzi stąd od wieków. Co było tu zanim pojawili się ludzie. W 1999 roku kupiłem kilka sztuk, które po 19 godzinach jazdy osiemnastokołową ciężarówką, dotarły na moje ranczo. Hodowla bizonów stała się moim życiem, a moje życie stało się moją pracą.
Po zakupie kilku bizonów, stado szybko się rozmnożyło. Widok kilkuset sztuk, przemieszczających się swobodnie po ranczo, po raz pierwszy w tej części Teksasu, od ponad 200 lat, porusza go do głębi – mówi Hugh. Trudno uwierzyć, że tak nieprzyjazne, pustynne środowisko jest domem tak dużych i dużo jedzących ssaków. Żywią się liśćmi drzew mesquite i trawą. Według Hugh sekretem ich przetrwania i odporności jest to, że nie robią nic oprócz tego co niezbędnie muszą robić. Dopóki mają trawę, wodę i siebie nawzajem, przetrwają. Hugh utrzymuje stado na poziomie około 250 sztuk, które rokrocznie rozrasta się do ponad 300 sztuk. Coroczny odstrzał około 60 bizonów pozwala utrzymywać stado w liczbie, dla której wystarczy miejsca, pożywienia i wody na ranczo. Przynosi też zadowalający do utrzymania rodziny i pracowników zysk. Pierwotny plan Hugh był inny. Początkowo koncentrował się na sprzedaży cieląt ale po kilku latach cena spadła aż o 80%. W tym samym czasie przyszła susza. Zwierząt nie opłacało się sprzedawać, a pozostawienie całego stada groziło, że bizony zaczęłyby padać z głodu i pragnienia. Mógł albo zlikwidować stado albo skoncentrować się na biznesie mięsnym. Wybrał to drugie rozwiązanie. W ten sposób stał się producentem najwyższej jakości bizoniej wołowiny w USA. Sprzedaje ją dealerom, którzy dostarczają mięso bezpośrednio do restauracji.
Bizony żyją na ranczo jak niegdyś dzikie stada. Przemieszczają się utartymi szlakami więc gdy przychodzi czas odstrzału, nie zabiera to zbyt dużo czasu, aby zlokalizować stado. Przed zmrokiem, Hugh z zarządcą rancza ustawiają w pobliżu stada małe namioty, z których oddadzą strzały. Obserwują stado i wybierają sztuki, które zostaną zabite. Zaczynają o świcie. Strzaląją z odległości około 25 metrów. Jak pisze Hugh:
- Dziwnie to zabrzmi ale świadome zabijanie daje mi poczucie wyzwolenia. To intymny akt, pierwotne sprzężenie, które pojawia się gdy znajdujemy się tak blisko życia i śmierci. Jest jednak czas gdy cienka linia pomiędzy nimi jest trudno widoczna.
Kilkadziesiąt martwych bizonów leży na prerii. Teraz trzeba je zebrać i zawieźć do rzeźni. Potrzebny jest ciężki sprzęt, bo to nie są małe zwierzęta. Podnośniki, ciężarówki, dźwigi. Trzeba się uwijać bo mięso nie może za długo leżeć na ziemi. Trzeba je oczyszścić i zamrozić. Zamrożone mięso pozostaje świeże nawet rok. Hodowców, takich jak Hugh jest bardzo mało. Większość hodowli bizonów ma charakter przemysłowy. Zwierzęta karmione są paszami, a zabija się je w rzeźniach. Bizony Hugh jedzą naturalnie, to co daje im ziemia.
- Odstrzał na polu to pewna metoda, która nie wywołuje u zwierzęcia stresu, takiego jak ubój w rzeźni – twierdzi Hugh – to nie tylko bardziej humanitarne ale ma też wpływ na jakość mięsa – dodaje – to przykry obowiązek ale dzięki odstrzałowi, stado ma się dobrze. Gdyby nie aspekty ekonomiczne pewnie nie istniałoby wcale.
Na początku XX wieku, w USA i Kanadzie, pozostało mniej niż 1000 sztuk bizonów. Kiedyś ich stada, w ilościach kilkudziesięciu milionów sztuk, krążyły po prerri. Niekiedy miały kilkadziesiąt kilometrów długości. Trudno wyobrazić sobie Indian czy białych, podróżujących konno wzdłuż osiemdziesięcio kilometrowego stada bizonów. Nowoczesna broń maszynowa, chciwość i skłonność ludzi do bezmyślnego okrucieństwa, doprowadziły praktycznie do wybicia tych zwierząt. Ludzie potrafili strzelać do nich, dla zabawy, z okien jadących pociągów. To największa w historii rzeź jednego gatunku dokonana przez człowieka. Na początku XX wieku pozostało kilkaset sztuk w Kanadzie, w Yellowstone i w Montanie. Małe stado hodowało też indiańskie plemię Kruków. Wdrożono system restauracji gatunku. Wymiana byków miedzy stadami, co 4 lata, żeby zmieszać DNA pozwoliła na odnowienie populacji. Dzisiaj, na wolności żyje około sześciu dzikich stad, m.in. w Witchitta Mountains i np. w Yellowstone.
Hugh stara się nie marnować niczego co można pozyskać z zabitego bizona. Z kości produkuje puszkowany rosół. W trakcie naszej rozmowy wyjmuje z szafki skórzaną teczkę i portfel. Najwyższej jakości produkty ze skóry bizona trafiają do sklepów i branży reklamowej. Czaszki przekazuje czasami Indianom w Dakocie. Są im niezbędne do rytualnego festiwalu, Sun Dance, który raz do roku gromadzi tysiące ludzi. Mężczyźni, którzy zdecydowali się na rytualny taniec wbijają sobie kołki w skórę piersi lub pleców i na linkach ciągną czaszki po ziemi, aż do wyczerpania lub pęknięcia skóry. Druga wersja tego samego rytuału polega na przekuciu skóry na klatce piersiowej i trzymaniu ciężaru bizoniej czaszki, wiszącej na przymocowanej do ciała linkach, na wysokim słupku. Z odchodów bizonów powstaje nawóz do nawożenia migdałowych sadów, które rosną na jego posiadłości.
Ten wieczór spędziłem w towarzystwie Elenory, która przygotowała dla nas fantastyczne hamburgery z bizona. Siedzieliśmy u niej w domu, w kuchni, rozmawialiśmy i śmialiśmy się, zajadając najbardziej niezwykłego burgera w moim życiu.