Todd Anderwald, nosi nazwisko (mimo niemieckiego brzmienia) jednej z szesnastu polskich rodzin, które osiedliły się w Banderze w połowie XIX wieku. Jest już w wieku emerytalnym i wygląda jak wykapany święty Mikołaj. Otwarty, sympatyczny, jowialny człowiek, z długą siwą brodą. Na codzień zajmuje się kładzeniem kostki, brukowaniem ulic i podjazdów. Dodatkowo dorabia sobie jako grabarz zwierząt. Kiedyś opowiedział mi jak dokładnie wygląda jego niezwykła praca. Jak komuś zdechnie koń albo byk, to ludzie z Bandery i okolic dzwonią właśnie do niego. Jak tłumaczy Todd, zwierząt nie można zakopać byle gdzie. Zwłoki nie mogą skazić wód gruntowych. Nie wolno ich też spalać.
- kiedyś ludzie tak robili ale teraz to nie możliwe. Na niebie pojawi się czarny dym i momentalnie zjawi się straż pożarna. Za to są duże kary. Szukamy odpowiedniego wzniesienia gdzie możemy wykopać grób. To są duże zwierzęta więc potrzebujemy koparki.
Todd nie prowadzi takiej działalności oficjalnie. To raczej forma przysługi, którą wyświadcza odpłatnie ludziom. Ktoś musi to robić.
- Ostatnio grzebaliśmy konia. Właścicielka była bardzo smutna. Bardzo to przeżywała. Pokazała mi gdzie mam go zakopać i wyjechała z mężem z domu. Nie chcieli na to patrzeć , bo byli bardzo przywiązani do tego zwierzęcia. Czasami ludzie nie chcą brać udziału w pogrzebie, a innym razem mamy małą ceremonię. To zależy.
Konie do jazdy rekreacyjnej to zwierzęta, z którymi ludzie wiążą się emocjonalnie. Czasami jeżdżą na nich, dla przyjemności, przez ponad dwadzieścia lat więc traktują je jak członków rodziny. Inaczej jest z bykami. Te służą jako źródło zarobku więc podchodzi się do nich jak do zwierząt hodowlanych. Potrafią być warte dużo pieniędzy więc śmierć byka może być sporą stratą finansową dla właściciela.
- Dawno temu miałem pochować dużego byka. Był ubezpieczony. Nie mogliśmy go zakopać zanim nie pojawił się weterynarz. Musiał przeprowadzić autopsję, dla ubezpieczyciela. Wykopałem spycharką grób ale kazali mi czekać, a uwierz mi, to był gorący dzień. Muchy, zapach, skwar, robiło się nieprzyjemnie. Musieliśmy jednak czekać. W końcu przyjechał lekarz. Potrzebował pobrać próbki do autopsji więc poprosił mnie o pomoc…. No więc byk leży już w dole, przychodzi lekarz i pokazuje mi, że mam złapać zwierzę za tylną nogę i odciągać ją od tułowia. Wskoczyłem do dołu i trzymam byka tak jak mi powiedział. To było wielkie zwierze, ważył z tonę. Położyłem sobie kopyto na ramieniu i ciągnę go za tę nogę. Weterynarz wskoczył do dołu i rozciął brzuch. Musiał dostać się do jelit. Usłyszałem tylko gwizd i „o mój boże”, gdybyście poczuli ten zapach, który wyleciał z jego brzucha. To było nie do wytrzymania. Odwróciłem tylko głowę i czekałem aż lekarz powie, że już mogę puścić. Jak tylko skończył to wyskoczyłem z tego dołu jak poparzony.
Todd ma duże poczucie humoru więc opowiadając te historię śmiał się do rozpuku ale widać było, że gdy to się działo nie było mu do śmiechu.
- To był koniec, zakopaliście go potem?
- Nie, to był dopiero początek. Potem na polecenie lekarza odcięliśmy mu głowę. Weterynarz musiał pobrać próbkę z mózgu. Próbował zrobić to narzędziami medycznymi ale to był wielki byk. Naprawdę wielki. Silna, twarda, olbrzymia czaszka i nie było szans żeby zrobić to jego narzędziami. Męczył się i męczył ale nie mógł rozbić czaszki. Chciałem mu pomóc i przyniosłem mu małą siekierkę. Wtedy się udało. Nie będę wgłębiał się w szczegóły – śmieje się TOD – ale udało się. Dostał swoją próbkę.
- Krwawy pogrzeb…
- Niestety, musieliśmy to zrobić żeby sprawdzić czy nie został, np. otruty. Potem zrobiłem błogosławieństwo i zakopaliśmy go.
- Błogosławiłeś byka?
- Tak, zawsze je żegnam w ten sposób. Moja żona też zmawia błogosławieństwa nad zdechłymi zwierzętami. Ktoś to musi robić. Skoro ja to robię, to staram się to robić z szacunkiem. To co działo się z bykiem było po za mną. Normalnie takie rzeczy się nie dzieją. Przyjeżdżam, kopię dól, wrzucam zwierzaka i zakopuję. O jednym trzeba pamiętać w tej pracy. Jak masz do zakopania ważącego tonę byka to kopiesz dół, w którym Twoim zdaniem on się zmieści, a potem powiększasz grób jeszcze dwukrotnie bo napewno się nie zmieści. Miałem kiedyś do zakopania konia. Był martwy od trzech dni i zdążył zesztywnieć. Właścicielka była bardzo rożalona. Miała tego konia przez 30 lat. Przyjechałem i popełniłem ten błąd, że wykopałem za mały dół. Zorientowałem się dopiero jak wrzuciliśmy go do środka. Zesztywniałe nogi wystawały grubo ponad metr nad powierzchnię dołu. Były tak sztywne, że nie dało się z nimi nic zrobić. Właścicielka płakała. Dla niej to był pogrzeb przyjaciela. Odczekałem chwile, zmówiliśmy błogosławieństwo i mówię do niej
- „kochanie, musisz iść, będziemy musieli się tym zająć, nie powinnaś na to patrzeć”.
- Nie chciałem jej mówić co zamierzam zrobić, a już napewno nie powinna była tego oglądać. W końcu poszła, a ja wsiadłem na spycharkę i musiałem mu połamać te nogi szuflą. Potem zakopaliśmy biedaka. Takich rzeczy raczej nie opowiada się za często ale to jest życie Artur – uśmiechnął się Todd.