Jak dojechać konno z Bandery w Teksasie do Calgary w Kanadzie?
Hoot chodzi po mieście ubrany jak kowboj. Powiedzieć, że przebrany za kowboja byłoby obraźliwe, bo to nie jest przebranie. On taki jest. Kowbojskie buty wyciągnięte na zewnątrz spodni, koszula, jeansy, kapelusz i ostrogi. Wysoki i postawny, przystępuje z nogi na nogę, jakby siedział w siodle. Zawsze nosi mały kozik za pasem, a jak siedzi w knajpie to skręca sobie sam papierosy na duńskim tytoniu. Twierdzi, że są dużo zdrowsze i lepsze, zwyczajnych nie pali, są obrzydliwe. Jak wparował tego dnia do Silver Dolar, żeby mnie odebrać, od razu wiedziałem, że to on. Zanim zobaczyłem postać w półmroku i tak słyszałem już dzwoniące ostrogi. Wyszliśmy na ulicę i wskoczyliśmy do jego starej ciężarówki. Na plecy rzucił mi się duży, młody, krótkowłosy, czarny pies, większy od Labradora i zaczął wylizywać mi twarz. To dwuletnia suka Hoot-a, wozi ją ze sobą wszędzie. Kocha ją i opiekuje się nią. W zamian za to, ona zawsze mu towarzyszy, a w okolicach domu ostrzega o grzechotnikach. Hoot nie lubi się rozdrabniać, a że jak sam mawia, ma jedno oko ale sprawne jak u sokoła więc strzela do węży z rewolweru, który zawsze ma pod ręką. Oprócz grzechotników, podobnie rozwiązuje problem „chicken snake”, które kradną mu jajka.
Jako młody chłopak jeździł na rodeo. Od piętnastego roku życia, na bykach i koniach. Dla przyjemności, trochę dla pieniędzy ale, że pieniądze były małe to bardziej dla zabawy.
– za czasów mojej młodości nie jeździło się tak jak teraz, na wołach. Najpierw wsiadałeś na krowy, a potem na byki, nie było mowy o wołach….. – mawia z nieudawaną nonszalancją.
- Na moim ostatnim rodeo byłem jak miałem 49 lat. Złamałem 3 żebra i przebiłem płuco. Koń stanął na mnie jak leżałem twarzą do ziemi i złamał mi te żebra. Wtedy powiedziałem sobie „i don’t need this shit anymore, „No mass” – dodał po hiszpańsku. Powiedziałem sobie koniec, za stary jestem i od tamtej pory nie jeżdżę. Kiedyś wsadziłem młodego, mojego syna na owce.. Przyszedł potem do mnie, 5 latek i powiedział. Nie chcę tego więcej robić tato – powiedziałem OK, nie musisz. Nie każdy musi być mistrzem rodeo. Moi synowie jeździli potem trochę jak mnóstwo dzieciaków tutaj. To jest tradycja, wyzwanie, to jest naturalne w Teksasie.
Hoot nie widzi na jedno oko. Jak był w college pojechał ze starszym bratem Williamem na polowanie. Doszło do wypadku i został postrzelony wiązką śrutu. Od pięćdziesięciu lat jego ciało, jest pełne małych elementów ołowiu. Jedna z pechowych, ołowianych kulek trafiła go w siatkówkę. Od wczesnej młodości musi radzić sobie tylko z jednym sprawnym okiem. Myliłby się jednak ten, kto pomyślałby, że Hoot wykorzystuje ten fakt, zabiegając o rentę, miejsce na parkingu dla inwalidów lub jakąkolwiek zapomogę. Nie i nie radziłbym nazwać go niepełnosprawnym. Był zawodnikiem rodeo, pracował w przemyśle wydobywczym w USA, Włoszech, Pakistanie i przejechał na koniu do Kanady i to wszystko z jednym okiem. W drogę do Calgary wyruszył ze swoim przyjacielem Markiem i przyjaciółką Marry. O swojej podróży do Kanady opowiedzieli mi wraz z nią. Zasiedliśmy przed telewizorem i obejrzeliśmy kilka wywiadów, które Hoot udzielił w trakcie swojej podróży do Kanady.
Wyruszyli 20 stycznia 2004 roku, w dniu pięćdziesiątych urodzin Hoot-a, z zamiarem dojechania do Calgary, w dniu 8 lipca tego samego roku.
Wszystkim, którzy uważają, że po 50-e, to już nie jest czas na młodzieńcze zrywy i realizowanie wielkich planów, Hoot udowodnił że tak nie jest. Może ma to coś wspólnego z faktem, że jego babcia była częściowo Comanczem. To oznacza, że Hoot ma w sobie krew Indian, których powszechnie uważa się za największych indiańskich wojowników w historii. Najodważniejszego i najsłynniejszego plemienia Indian. Ludzi, którzy przez stulecia rządzili wielkimi równinami. Może też stąd w nim to pragnienie przestrzeni i chęć pogoni za horyzontem. W końcu, widząc tylko na jedno oko, pojechał na koniu do Kanady. Taki jest Hoot!! Bo jak mawia Marry „Hoot nie grzeszy skromnością. Ale dlaczego miałby być skromny” Hoot jest wielowymiarowy! Jedno ze zdań, które kiedyś napisał pomaga mi go lepiej zrozumieć. Pisząc o swojej wędrówce do Kanady odniósł się do codziennych modlitw. Bez pomocy Boga nie dojechałby przecież do Kanady. Swoją relację z najwyższym zawarł w dwóch zdaniach, które dużo mówią o jego stosunku do świata: „God promised me I could love Him and He would never reject my love for Him. I love Him and there’s not one damn thing he can do about it!
To co osiągnął Hoot jest niezwykłe. Marry napisała o ich podróży grubą na ponad trzysta stron książkę, a i tak twierdzi, że nie ma tam dużej części ich historii, która nie koniecznie musiała stać sie publiczna. Najtrudniejszym zadaniem z jakim się zderzyli w trakcie podróży to pogoda i wyznaczenie trasy.
- W XIX wieku, w czasach spędu bydła na północ, nie było autostrad, torów kolejowych, budynków, ciężarówek. Wtedy można było po prostu jechać. Nam było ciężej – mówi Marry. Tutaj w Banderze ludzie nie do końca rozumieją co zrobiliśmy. W Kanadzie bylismy w mediach, ludzie wychodzili na ulice i wiwatowali. On jechał konno dzień w dzień, przez pięć miesięcy i dziewiętnaście dni.
- Ale dlaczego podjęliście to wyzwanie?
- Mamy duszę sportowców. Lubimy wyzwania. Hoot nawet bardziej ode mnie – mówi Marry. W młodości był sportowcem, potem pracował ale cały czas to w nim siedziało, aż w końcu wyznaczył sobie cel. Pomysł był na przejechanie 2500 mil na koniach, to ponad 4000 km. Udało się, bez większych wypadków, wszystkie zwierzęta wróciły zdrowe do domu. To było wielkie wyzwanie, które przekształciło się w wielkie osiągnięcie.
- Czy Twoim zdaniem Hoot jest kowbojem?
- Nie wiem czy jest. To się ma w sercu. Potrafi pracować na koniu, przy bydle, umie jak nikt inny zajmować sie końmi, włącznie z tym że potrafi je podkuwać. Ludzie, którzy znają się na koniach pytają jak ogarneliśmy sprawę podkuwania koni, a to Hoot całą drogę zajmował się kopytami, do momentu jak złamał żebra i wtedy przyjechał do nas z Kanady, mistrz świata w podkuwaniu. Przyjechał specjalnie z Calgary i podkuwał nam konie, już do samego końca. Powiem tak. Miałam konie całe życie, ale w życiu nie pojechałabym do Kanady na koniu za kowbojem, pojechałam, za jeźdźcem. On jest prawdziwym „koniarzem”.
- Jak wyglądały Wasze dni w trakcie tych miesięcy.
- Czasami, ze względu na pracę musiałam wracać do Bandery ale gdy byłam z nimi wyglądało to mniej więcej tak. Przygotowywaliśmy każdy dzień. Dzień wcześniej, przed kolejnym odcinkiem jechałam ciężarówką 25 mil do przodu, czasami 30, raz 45 mil. Taki dystans jaki mieli w zamiarze pokonać następnego dnia. Zazwyczaj to było 25 mil. Szukałam możliwych miejsc do biwakowania, oglądałam trasę. Następnego dnia rano, Hoot i Mark wsiadali rano na ciężarówkę i oglądali miejsca, które trzeba będzie przejechać i gdzie planują nocować. Dokonywali wyborów, wracaliśmy do koni, zbieraliśmy obóz, ładowaliśmy na ciężarówkę pozostałe konie i jechaliśmy na miejsce docelowe. Rozbijaliśmy obóz, a potem wracaliśmy do zwierząt, które na nas czekały na miejscu biwaku, z poprzedniego dnia, i na których mieliśmy jechać tego dnia. Kilku ludzi, walczących z przeciwnościami i dbających o bezpieczeństwo swoje i zwierząt.
- Nie zapominaj o pogodzie – dodał Hoot.
- Tak, gdybym miała napisać o naszej podróży tylko kilka słów to napisałabym, że padał deszcz albo sypał śnieg, wielokrotnie szliśmy w błocie. Potem padał śnieg z deszczem i znowu zepsuła się ciężarówka. Pogoda była okropna całą drogę.
- Dlaczego pojechaliście? Czuliście wolność? Co Wami kierowało? Dusza sportowca to za mało na takie wyzwanie.
- Przede wszystkim, podjęliśmy decyzję. Dałem sobie słowo, że zrobię tę drogę sam albo z kimś ale prędzej umrę niż tego nie zrobię – powiedział po zastanowieniu Hoot.
- Czyli to było zobowiązanie wobec samego siebie?
- Tak. Najsilniejsze jakie możesz mieć.
- Cała nasza trójka podjęła taką decyzje. Ja, Hoot i Mark. Oni całą drogę we dwóch pokonali konno. Ja sie pojawiałam i odjeżdżałam, bo w tamtym czasie prowadziłam jeszcze firmę i musiałam pracować ale oni jechali bez przerwy, z Bandery, aż do Calgary. Ludzie nie wierzyli że nam się uda – dodała Marry
- Tak, nie wierzyli – potwierdził Hoot
- Ludzie decydują że przepłyną ocean, inni że przelecą samolotem nad Afryką, znam nawet kogoś kto to zrobił – powiedziałem, a Ty czemu zdecydowałeś się jechać na koniu do Kanady. Bo wychowałeś się przy koniach? Jesteś kowbojem od urodzenia? Dlaczego takie wyzwanie, a nie inne?
- Wcześniej byłem kowbojem, ranczerem, zajmowałem się nawet naprawianiem ogrodzeń. Konie towarzyszyły mi całe moje zycie. Jestem z Teksasu, mieszkam w Banderze. To wydawał się naturalny wybór.
- Mieliście dni, w których chcieliście przestać?
- Tak, wtedy mówiłem do siebie, jak tylko uda mi się wyjechać z Teksasu, wtedy wiem, że dojadę do końca – zaczął się śmiać Hoot – Teksas jest taki wielki, że jak tylko uda nam się wyjechać z Teksasu, to już dalej napewno dojedziemy – powtórzył
- My nigdy nie wątpiliśmy. To była tak silna determinacja, że nie mieliśmy takich myśli – powiedziała na poważnie Marry – inni w nas nie wierzyli – dodała
- Nikt w nas nie wierzył. Całe miasto w nas wątpiło – rzucił głośno Hoot.
- Nie wspierali Was?
- Wiesz, 4000 kilometrów na koniu to nie mały dystans, w to można wątpić. Trochę to rozumiem – dodał zamyślony Hoot
- A dlaczego pojechaliście na północ, do Kanady. Czemu ten kierunek?
- Chciałem poczuć wiatr na wielkich równinach. Tornada, cokolwiek, otwarty teren, przestrzeń. Chcieliśmy dojechać na Calgary Stampede. To wielka impreza w Kanadzie, nie tylko rodeo ale też targi, co roku w lipcu. Bylismy tam zjawiskiem. Jechaliśmy z Teksasu „gdzie rodeo odbywają się wszędzie, co kilka minut”. Media kanadyjskie podchwyciły ten temat i byliśmy ciekawostką. Telewizje i prasa kanadyjska oszalały. Jedna z nich nakręciła nas jak wyjeżdżaliśmy z Bandery, a potem im bliżej byliśmy Calgary, tym więcej materiałów o nas kręcili. Przed wyjazdem pojechałem do Calgary i opowiedziałem im o moim pomyśle. Obiecali pomoc, a przy okazji dowiedziały się o nas media – powiedział Hoot
- Wjazd do Calgary na koniach byłby niemożliwy bez eskorty policyjnej. Oni musieli to wszystko tam załatwić. A kiedy Kanadyjczycy się zorientowali, że nie żartujemy, i że sie uparliśmy i dojedziemy na miejsce to czekała na nas miła ceremonia na granicy z USA. Jakie to było miłe. Potem gdy wjeżdżaliśmy do Calgary, to zrobiło się z tego gigantyczne wydarzenie. Zamknęli dla nas najbardziej ruchliwą, główną ulicę miasta. Ludzie wychodzili z biur żeby nas zobaczyć, machali i wiwatowali. Ludzie nas oczekiwali przez telewizję, która towarzyszyła nam na szlaku. W Calgary zaprosili nas na paradę. Na ulicach zgromadziło się 400 tysięcy ludzi, a my szliśmy w tej paradzie, prowadząc nasze konie. Początkowo mieliśmy jechać ale koń Marka był niespokojny więc Hoot zarządził, że w takim razie wszyscy zsiadamy z koni i idziemy pieszo. Ludzie wiedzieli kim jesteśmy, co osiągneliśmy i skandowali nasze imiona. Jedna z dziennikarek telewizyjnych podeszła do mnie i powiedziała, „Czy Ty widzisz co sie dzieje?” Ja nie do końca orientowałam się bo byliśmy przeraźliwie zmęczeni ale gdy tylko nas zapowiadano, ludzie nas oklaskiwali. Dziesiątki tysięcy gardeł. Wołali hej Hoot, hej Mary. To było wyjątkowe. Zostaliśmy przyjęci przez burmistrza ceremonią zarezerwowaną dla dygnitarzy. Kazali założyć nam białe kapelusze.
- Hoot, uważasz się za marzyciela?
- Kocham być na dworzu. Patrzeć w niebo. Chyba jestem. Ale zawsze mówię jedno. Zawsze miej cel. Miej swój cel i go realizuj.
- Zawsze miej cel – powtórzyłem jak echo
- Czy to było największe osiągnięcie Waszego życia?
- Napewno przewyższyło pozostałe.
- Postawiliście sobie później równie ambitne cele?
- Nie, to jest osiągnięcie naszego życia.
Tylko mając serce wielkości dzwonu można dojechać do Kanady na koniu, codziennie zachwycać się widokiem księżyca i nie poddać się po drodze.