Życie na bagnach to wybór, stan umysłu, styl życia. Są ludzie, którzy pracują w mieście, ale mieszkają na bagnach. Funkcjonują w osadach, na które składa się kilka, kilkanaście domów. Wszystkie rodziny się znają. Tworzą zamknięte społeczności. W gości pływa się łodziami. Nawet jeśli dom sąsiada znajduje się tylko kilkanaście metrów od naszego. Wchodzenie do wody jest zbyt ryzykowne. Ci ludzie funkcjonują w dwóch światach. Miejskim i bagiennym. Codziennie rano wstają, wsiadają do łodzi i płyną na pobliski parking. Tam przesiadają się na swoje pick-upy i ruszają do pracy. Na parking, który jest jednocześnie miejscem wodowania łodzi przyjeżdża codziennie autobus szkolny. Okoliczni mieszkańcy dostarczają dzieciaki o określonej godzinie, a potem odbierają je po południu.
Są też tacy, którzy mieszkają na bagnach i rzadko wybierają się do miasta. Zazwyczaj pracują okresowo na platformach wiertniczych, łowią sumy dla restauracji, pracują na kutrach krewetkowych, łapią się każdego zajęcia, które da raz na jakiś czas zarobić. Wyjeżdżają z domu na pewien okres, a po powrocie tygodniami siedzą na bagnach. Nie było trudno trafić do jednego z takich miejsc. Zabrał mnie tam swoją łodzią mieszkaniec jednej z takich osad, Frank.
Wzdłuż nurtu rzeki, po lewej i prawej stały domy na palach. W większości całkiem spore, większe od obozów weekendowych, które widziałem później wielokrotnie. To całoroczne domy dla całych rodzin. Obszerne werandy i pomosty pozwalają ich mieszkańcom spędzać czas przed domem. Po pomoście jednego z domów przechadzał się boso, wysoki, otyły chłopak, około 16 roku życia. Miał na sobie brudny, szary t-shirt i czarne szorty. Na nasz widok zaczął rzucać na pomost kapiszony. Robił sporo hałasu i patrzył się na nas otępiałym, smutnym wzrokiem, obserwując, czy jego zachowanie wywoła z naszej strony jakąś reakcje. Te dzieciaki, zanim skończą 15 lat, potrafią wypatroszyć i sprawić jelenia w 30 minut. Wyczyszczą profesjonalnie każdą rybę. Życie na bagnach to jedzenie wszystkiego co tam pełza, pływa, lata i biega. Oni wiedzą, jak przeżyć.
Kilkadziesiąt metrów dalej, przed kolejnym domem, jego właściciel stał na pomoście, do którego podpłynął łodzią sąsiad. Ten drugi stał na łodzi i podawał mu świeżo złowione ryby. W domu obok, właściciel miał wybudowany taras z zadaszeniem i dużym drewnianym stołem, na którym gdy przypłynęliśmy, oprawiał ryby. Wieszał je na hakach i zabierał się za kolejne sztuki.
– Artur, wiesz po czym poznasz tutaj rednecka (amerykańskie określenie na „prostaka”)? – zapytał mnie nagle Frank.
– No, po czym? – odpowiedziałem
– Po tym, że jego żona, jak zakłada przynętę i zarzuca wędkę, to nie wyjmuje papierosa z ust – odpowiedział – i skinął głową w stronę kobiety, która siedziała na przycumowanej do swojego domu łodzi z papierosem w zębach i trzymała wędkę obiema rękami patrząc na lustro wody. W pewnym momencie, podniosła jedną rękę i pomachała nam przyjaźnie. Papieros pozostawał w jej ustach, a chmura dymu wisiała nad jej głową.
Życie tak blisko natury jest związane z niskimi kosztami utrzymania i poczuciem wolności. To też niezależność. W sytuacji, gdy nasza cywilizacja przestałaby istnieć, oni przetrwają. Z drugiej strony te domy są jak wyspy na oceanie pełnym zamieszkujących wodę „potworów”. Nie można pójść na spacer, ani wskoczyć do wody i popływać. Musisz cały czas pozostawać na swojej wyspie.
– Znasz tych ludzi Frank? – zapytałem w pewnym momencie
– Większość z nich tak.
– Jacy oni są?
– Specyficzni. Twardzi i jak im się nie spodobasz, to dadzą ci popalić.
– Dałbyś radę zorganizować mi nocleg w którymś z tych domów? Poznać ich?
– Nie, nie zostawiłbym cię tutaj z nimi. Nie znam tu nikogo, komu mógłbym na tyle zaufać. Oni nie na darmo tu mieszkają. To ich świadomy wybór. Stronią od obcych. Czasami nawet od siebie nawzajem. Jak byłem mały, to nie mieli tu nawet elektryczności. Kilka lat temu, widzisz tam, za drzewami? Dociągnęli sobie tutaj prąd na własny koszt, więc mają lepsze warunki. Teraz wszyscy mają tu telewizję satelitarną. Mogą oglądać swoich członków rodziny, jak się leją w show Jerriego Springera (program telewizyjny, gdzie regularnie dochodzi do przemocy między kłócącymi się uczestnikami. To bardzo niska forma rozrywki dla niezwykle mało wymagających widzów) – uśmiechnął się Frank.
Na bagnach zależysz od przyrody i jej kaprysów. Pierwsze co robisz, jak wstajesz rano, to włączasz telewizor lub radio, żeby posłuchać prognozy pogody. Każdy większy wiatr, huragan może wepchnąć tu z zatoki taką ilość wody, która zabierze twój dom. To nie dzieje się co roku, ostatnio dokonała tego Katrina, ale zdarza się. Prognoza pogody jest zatem istotna. Żeby żyć, musisz wiedzieć, kiedy masz uciekać. Ci ludzie stale obserwują huragany, które formują się nad Atlantykiem i podążają nad Karaiby, nad Zatokę Meksykańską, a potem docierają tutaj i mogą im zabrać wszystko, co mają. Frank mieszka 16 kilometrów w górę rzeki w miejscu podobnym do tego, więc też jest stałym widzem kanałów pogodowych. Podobnie jak większość mieszkańców Luizjany, która co roku odczuwa ich skutki. Jeśli ktoś mieszka w domu nad wodą, za każdym razem ma się czego bać.
Wszystkie stojące na bagnach domy powstały z materiałów przywiezionych z lądu. Każdy element trafił tam łodziami. Jeśli kupujesz na bagnach nieruchomość z ruderą, to musisz najpierw ją wywieźć i posprzątać, żeby zbudować nowy dom. Jeśli działka jest pusta, to połowę pracy masz już za sobą. Budowa czasami sprawia problemy, bo na twojej działce może stać np. cyprys. Jeśli tak jest, to łatwiej wybudować dom wokół niego i umieścić pień w środku salonu niż dostać pozwolenie na jego wycięcie. Domy w tych warunkach szybko niszczeją. Wymagają ciągłych remontów. Niektórzy mieszkają na bagnach całe życie i stale naprawiają swoje siedziby. W końcu właściciele się starzeją na tyle, że nie mogą tam pozostać. Muszą przenieść się na stały ląd.
Żeby żyć na bagnach, trzeba być w pełni sprawnym. Dom na bagnach pozostawiony na kilka lat, po wyprowadzce właściciela nieuchronnie się zawali. Jeśli właściciel nie ma pieniędzy ani wystarczająco dużo sił, aby rozebrać ruderę kawałek po kawałeczku, wywieźć na ląd i wyrzucić do śmieci, to zostawia zawalony budynek. W Luizjanie podatek od nieruchomości, od posiadanego domu zaczyna być naliczany powyżej wartości 75 tysięcy dolarów, więc taka rudera może stać latami i nie generuje kosztów. Zawsze jest szansa, że młodsze pokolenie zamarzy kiedyś, aby tam zamieszkać albo wybudować sobie dom letniskowy i posprząta działkę. Do tego czasu, niezamieszkałe, zapadające się domy stoją między drzewami i z roku na rok coraz bardziej wchłania je bagno. Szczerze mówiąc wyglądają zjawiskowo. Wykonane z drewna nie szpecą krajobrazu. Dodają mu tajemniczości.
Żeby zamieszkać na bagnach, wcale nie trzeba mieć działki i pobudować na niej domu. Są też inne sposoby. Można kupić starą barkę albo łódź, tzw. boat house i zdemontować silnik. Taka łódź bez silnika według luizjańskiego prawa nie wymaga rejestracji, więc nie trzeba od niej płacić podatków. Żeby na niej zamieszkać, dzwonisz do znajomych i prosisz żeby przypłynęli swoimi łodziami i odholowali cię głęboko na bagna, tam gdzie chcesz żyć. Swój nowy dom przywiązujesz do drzewa żeby budzić się codziennie w tym samym miejscu… Na dachu montujesz panele solarne i instalujesz system uzdatniania wody deszczowej. Jesteś samowystarczalny. W ten sposób znikasz z radaru skarbówki i pozostałych urzędów. Dosłownie cię nie ma. Jeśli masz broń i wędkę, to nie musisz nawet wracać do cywilizacji. Możesz żyć na bagnach nie niepokojony przez nikogo. Raz na jakiś czas trzeba kupić narzędzia, paliwo do generatorów, garnki, ale jedzenie jest na miejscu, woda po odfiltrowaniu również, a bimber też da się wyprodukować.
Można miesiącami siedzieć w obozie i żyć w zgodzie z rytmem natury. Jesteś głodny, to siadasz na werandzie, wyjmujesz wędkę i czekasz na kolację. Masz ochotę na mięso, wspinasz się na ambonę, żeby odstrzelić jelenia, a jak masz ochotę na owoce morza, to strzelasz do aligatora. Mogłoby się wydawać, że jedynym aspektem, który nie pozwoli ci się cieszyć życiem na bagnach są moskity. Te są w stanie doprowadzić do płaczu dorosłego faceta o posturze niedźwiedzia. Na to też są sposoby. Jakkolwiek niedorzeczne wydaje się łowienie sumów na mydło, to informacja, że najlepszym repelentem na robactwo w Luizjanie jest zapach Bursztynowy Romance (Amber Romance) z sieci Victoria Secret, powala na kolana. W niektórych drogeriach tej marki w Luizjanie wystawiają go przy kasach i sprzedają na skrzynki. Cieszy się olbrzymim powodzeniem wśród rybaków, wędkarzy, myśliwych i mieszkańców bagien. Firma zarabia na nim pewnie lepsze pieniądze niż na słynnej bieliźnie. Frank polecał mi, że przed użyciem warto poinformować o tym żonę, bo po powrocie do domu człowiek śmierdzi jak po wizycie we francuskim burdelu. Faktem jest, że ten specyfik działa, wszyscy o tym wiedzą, firma o tym wie, biznes się kręci, a komary szukają nowych rozwiązań.
Ludzie tysiącami wybierają się na bagna, na polowania i ryby. To luizjański sport i styl życia. Popularną rozrywką wśród mieszczuchów i turystów jest łowienie ryb przy pomocy łuków. Lekkie, wykonane z najnowocześniejszych materiałów, sportowe łuki, wyposażone są w kołowrotki z żyłkami, jakich używa się przy wędkowaniu. Wyspecjalizowane w organizacji takich połowów firmy wywożą klientów na małych łodziach o małym zanurzeniu na położone wzdłuż oceanu bagna. Płyną tam w nocy, wyposażone w potężne reflektory punktowe. Reflektory pomagają dostrzec pstrągi i karpie, a klienci strzelają z łuków, jak do tarczy, z dużą gwarancją na sukces. Potem można zobaczyć setki relacji na social mediach z udanych, niezwykłych polowań.
Żeby trafić, trzeba celować trochę za rybą. Jak nie trafisz kilka razy, to szybko się uczysz – roześmiał się, opowiadając mi to Frank.