W 2009 roku miałem przyjemność nocować kilka dni w hotelu sieci Taj Mahal, w New Delhi. Byłem tam kilka miesięcy po zamachu terrorystycznym w Mumbaju, gdzie m.in. w hotelu tej sieci doszło do masakry, w wyniku której zginęło 175 osób, a prawie 300 kolejnych zostało rannych. Strzelcy mordowali gości hotelowych, przechodniów i podróżnych na dworcu kolejowym. Miało to bezpośrednie przełożenie na systemy bezpieczeństwa. Przed wejściem do mojego hotelu rozstawiono urządzenia do prześwietlania bagażu, takie jak na lotniskach, a korytarzy przy windach pilnowali uzbrojeni w karabiny strażnicy. Zrobiło to piorunujące wrażenie, szczególnie na europejczyku, w tak luksusowym hotelu. Było to wiele lat po zamachach na WTC ale również wiele lat przed licznymi zamachami w Europie. Dzisiaj widok uzbrojonych po zęby żołnierzy na ulicach, np. Paryża nikogo nie dziwi. Niemniej widok uzbrojonych po zęby strażników, w trakcie oczekiwania na windę, nie jest na szczęście nadal naturalny. Mimo takich okoliczności obsługa hotelu starała się robić wszystko, żeby zapewnić miły pobyt swoim gościom. Nigdy wcześniej, ani później, nie nocowałem w hotelu tej klasy. Był naprawdę wyjątkowy i nie chodzi jedynie o luksus. Czuć było atmosferę starych czasów, podróżującej po świecie arystokracji. Przypominały mi się stare Hollywoodzkie filmy o gentlemanach i damach podróżujących po orientalnych krajach, szukających wygód na europejskim poziomie. Najwygodniejszy materac na jakim spałem, zasłony w oknach zapewniające całkowitą ciemność w pokoju, krótkie wierszyki pozostawiane codziennie na poduszce, kwiaty w pokoju, codzienna międzynarodowa prasa pod drzwiami, wszechobecny w całym hotelu piękny zapach, który pamiętam do dzisiaj, to tylko część elementów, które budowały atmosferę. Tylko tam, za każdym razem gdy wracałem do pokoju znajdowałem zwinięty finezyjnie kabel od ładowarki telefonu. Dbano nawet o takie szczegóły.
Pierwszego wieczoru postanowiłem wybrać się do restauracji. Mój wybór padł tradycyjnie na kuchnie azjatycką. Po zajęciu stolika czekałem na kelnera. Zanim się pojawił podeszła do mnie concierge z pytaniem, w którym pokoju się zatrzymałem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie wiem. Pani powiedziała, że się dowie. Wróciła po 5 minutach i sprawnie wymawiając moje trudne polskie nazwisko podała mi numer pokoju. Do dzisiaj nie wiem czy mieli system rozpoznawania twarzy czy ukrytego na recepcji szamana. Nie mam pojęcia, jak mnie zidentyfikowali. Byłem w hotelu dopiero od kilku godzin. W międzyczasie pojawił się kelner. Zdecydowałem się na krewetki. Po kelnerze odwiedził mnie ubrany w efektowną kucharską czapkę, szef kucharzy pytając o szczegóły przygotowania zamówienia. Takiej obsługi nie doświadczyłem nigdy wcześniej i pełen zachwytu czekałem na posiłek. Zaraz po przyniesieniu wody, kelner, ku memu zdziwieniu, pojawił się przy moim stoliku z małym akwarium ze złotą rybką. Postawił je na stole i odszedł. Przez chwilę przyszło mi do głowy, że ta rybka skończy w jakiś sposób na moim talerzu ale odsuwając tę myśl postanowiłem zapytać o co chodzi. Gdy kelner pojawił się ponownie zapytałem: „o co chodzi z tym akwarium, czemu mi je Pan przyniósł?”. Wysoki i nienagannie ubrany Indus spojrzał na mnie z uśmiechem i świetnym brytyjskim akcentem wypowiedział słowa, które odjęły mi mowę: „Nie chcemy żeby czuł się Pan samotny”. Nic dodać, nic ująć.