Na kanale telewizyjnym Discover Channel, przez lata nadawano program pt. Swamp Brothers. Nie wiem czy są nowe serie ale kilka lat z rzędu cieszył się sporą popularnością. Moja córka oglądała każdy odcinek. Dwóch braci, około czterdziestki, synowie emigrantów z Węgier, osiedliło się na Florydzie. Wyspecjalizowali się w wyłapywaniu aligatorów z basenów i sadzawek mieszkańców stanu. Nie odmawiali też zleceń związanych z jadowitymi pająkami, skorpionami i wężami. Co zrobić jak wstaniesz rano i w Twoim basenie pływa aligator? Dzwonisz po Swamp Brothers. To samo dotyczy czarnej wdowy w kapciu czy węża w kuchni. Formuła programu polegała na tym, że jeden z braci, Robbie, był specjalistą od dzikich zwierząt, a drugi Stephen, byłym barmanem z Nowego Jorku, który z przerażeniem uczył się radzenia sobie z nimi. Strach był udawany dla potrzeb telewizji, o czym mieliśmy się przekonać na miejscu.
Jak oświadczyłem dzieciom, że jedziemy na wakacje na Florydę, Maja zapytała mnie czy nie moglibyśmy odwiedzić braci z telewizyjnego programu. W dobie Facebooka nie ma problemów z kontaktem więc zapytałem ich czy możemy przyjechać. Panowie odpowiedzieli natychmiast i zaprosili nas do siebie. Ich dom znajduje się półtorej godziny jazdy samochodem na północny zachód od Orlando. Dzika okolica, łąki i lasy. Nawigacja doprowadziła nas sprawnie na miejsce. Wjechaliśmy w zarośla i naszym oczom ukazała się licha brama, za którą stało kilka baraków. Cześć pełniła rolę biura i przechowalni sprzętu, a trzy były przeznaczone dla złapanych zwierząt. Na środku podwórka stał bus oklejony napisem Swamp Brothers i wielkim aligatorem. Wyglądał jak pojazd z filmu Ghost Busters.
Bracia przyjeli nas bardzo serdecznie. Najpierw dostaliśmy do ręki gazety zwinięte w rulon, w których dopiero co wylęgły się węże kukurydziane. Dzieciaki oszalały z radości. Przynieśli też małe aligatory, które przechodziły z rąk do rąk przyglądając się nam z taką samą ciekawością jak my im. Jestem niechętny takim atrakcjom w zoo czy na ulicy. Ludzie pobierają pieniądze za dotknięcie zwierzęcia, a w kolejce stoją grupki turystów. W siedzibie Swamp Brothers byliśmy sami. Poświecili nam kilka godzin i opowiadali o zwierzętach. Widać było pasję i zaangażowanie w ochronę przyrody. Wiele schwytanych okazów, albo trzymali w terariach, albo sprzedawali przez internet hodowcom z całych stanów. To ciężka i niebezpieczna praca, która wygląda zabawnie w telewizji ale życie jest inne. Zwierzęta trzeba nieustannie karmić i po nich sprzątać. Wyławianie wielkich aligatorów z brudnych sadzawek nie jest bezpieczne i wymaga umiejętności. Myślę, że bez pasji i miłości do zwierząt to niewykonalne. Pełen szacunek dla ich pracy.
Zachwyceni małymi aligatorami ruszyliśmy w kierunku trzech białych baraków z czerwonymi napisami na drzwiach Venomous Animals. Pierwszym okazem jaki pokazał Robbie była jadowita jaszczurka, Gila Monster. Nazwa adekwatna do jej „charakteru”. Opowiedział nam historie, że odnotowano tylko jeden przypadek śmierci po ugryzieniu tego zwierzęcia. Jad nie jest zabójczy ale podobno ból jest nie do zniesienia. Ukojenie niesie zimna woda lub alkohol. Człowiek, który umarł po ugryzieniu zapił się z bólu na śmierć. To był żart ale ilustrował jak bolesne są konsekwencje spotkania z jaszczurką. W terariach znajdowały się bardzo groźne skorpiony i jadowite węże. Czarna mamba, wąż koralowy i kilka innych gadów. Zapytaliśmy o czarne wdowy, pająki żyjące na Florydzie. Małe, czarne, z czerwonym znaczkiem na odwłoku są jadowite ale nie zabójcze. Robbie śmiał się, że ich nie trzymają bo siedzą wszędzie na okolicznych drzewach. Na Florydzie często spotykaliśmy duże ponad 5 cm pająki, Golden Silk Spiders, które na odwłoku mają biały wzór wyglądający jak trupia czaszka. Plotą wielkie sieci i wiszą między gałęziami czekając na swoje ofiary. Spotkania z wężami, szopem praczem, pająkami, delfinami, aligatorami, żółwiami to uroki życia w tym amerykańskiem stanie. Mi to się podoba. Trzeba zachować ostrożność i tyle.
Po spotkaniu z wężami przeszliśmy do drugiego baraku gdzie były dwa niesamowite zwierzęta. Żółw błotny, który w naturalnym środowisku godzinami leży w bezruchu na dnie. Jak podpłynie do niego ofiara, błyskawicznie wyciąga długą szyje i uderza pyskiem. Stephen wyjął go z akwarium i zaczął drażnić. Żółw w końcu zaatakował. W ułamku sekundy uderzył paszczą w powietrze. Potężna szczęka i prędkość ataku zrobiła na nas olbrzymie wrażenie. Żółwie nie kojarzą się zazwyczaj z tak dynamicznymi ruchami. Ten był bardzo szybki i jestem pewien, że jednym uderzeniem odgryzłby mi palec. Przyszedł czas na drugi okaz. Stanęliśmy po środku baraku, a Stephen wyjął z wody ponad metrowego krokodyla karłowatego. Ich naturalne środowisko to lasy Afryki. Jest mały w porównaniu do innych przedstawicieli gatunku, a ze względu na gęstą roślinność i niedobory światła w dżungli ma duże oczy i doskonały wzrok. Stephen założył rękawice i trzymał go w powietrzu na wysokości kolan. Kosztowało go to dużo wysiłku. Niby mały krokodyl ale niezwykle silny i agresywny. Same mięśnie i ostre płytki kostne na grzbiecie. Imponujący gad. Staliśmy wszyscy w klapkach wpatrzeni w drapieżnika. Gdyby wypadł mu z ręki mógłby nas poważnie skrzywdzić.
Problemem Florydy są gatunki inwazyjne. Przypływają na statkach lub są nierozsądnie wypuszczane na wolność przez hodowców. Eliminują z środowiska gatunki endemiczne, same zajmując ich miejsce. Najbardziej okazałym przybyszem, który świetnie poradził sobie we Florydzkim klimacie, a jego populacja stale rośnie, jest pyton birmański. Jeden z największych węży, zdarzają się okazy do 5 m długości. W Azji południowo wschodniej żyje zazwyczaj w okolicach wody więc bagna Florydy są dla niego idealnym środowiskiem. Jak u wielu innych gatunków tak i wśród pytonów rodzą się albinosy. Przez ich jasne umaszczenie mają szanse przetrwać jedynie w niewoli, bo w naturalnym środowisku, zanim dorosną, są szybko eliminowane przez drapieżniki. Wyszliśmy na dwór i bracia przynieśli pięciometrowego pytona. Był g-i-g-a-n-t-y-c-z-n-y, ciężki i tak długi że trzymaliśmy go rozciągniętego w osiem osób. Zasada postępowania z tym drapieżnikiem jest taka, że zawsze muszą zajmować się nim dwie osoby. Pyton dusi swoje ofiary ale jeśli ma się świadomość jak się z nim obchodzić, to łatwo można go zneutralizować. Potężny, silny wąż może owinąć się wokół człowieka i go udusić. Nie ma szans przeciwstawić się jego sile ale wystarczy złapać go za ogon i stosunkowo łatwo można go rozwinąć. Do tego potrzebna jest druga osoba. Dlatego nigdy nikt nie zostaje sam na sam z pytonem. Sesja fotograficzna i zachwyt nad wężem trwały kilkanaście minut. Nie mogliśmy nadziwić się pięknu i mocy drapieżnika. Był suchy i przyjemny w dotyku, a każdy milimetr ciała to mięsień. Potężne zwierze.
Niedaleko ostatniego baraku stała wielka metalowa klatka, wysoka na ponad 3 metry. W środku na gałęzi siedział wielki waran. Jaszczurka przyglądała nam się z zza krat i syczała. Nikt nie miał ochoty na bliższe spotkanie więc obserwowaliśmy ją z dystansu. Spędziliśmy ze Swamp Brothers kilka fantastycznych godzin. Na koniec naszej wizyty bracia pozowali z nami do zdjęć na tle swojej oklejonej ciężarówki a’la Ghost Busters i zapraszali do kolejnej wizyty. Wszyscy byliśmy pod olbrzymim wrażeniem naszego pobytu. Jeszcze dwa kolejne wieczory wspominaliśmy gościnność Swamp Brothers i jedyną w swoim rodzaju możliwość kameralnego spotkania z niesamowitymi zwierzętami.