Z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że Route 66 to najsłynniejsza droga świata. Kto nie słyszał o słynnym szlaku ciągnącym się na dystansie prawie czterech tysięcy kilometrów z Chicago do Santa Monica w Kalifornii. Amerykanie nazywają ją Mother Road – Drogą Matką. Budowę rozpoczęto pod koniec lat dwudziestych dwudziestego wieku w celu stworzenia wygodnego połączenia drogowego z Kalifornią. Droga oznaczała rozwój gospodarczy, zarówno w skali makro – kraju, jak i w skali mikro – była szansą dla lokalnych społeczności mieszkających na jej trasie.
Pierwsza wielka fala podróżnych na Route 66 pojawiła się podczas migracji spowodowanej wielkim kryzysem gospodarczym lat dwudziestych i początku lat trzydziestych. Setki tysięcy ludzi, nie mając szans na znalezienie pracy, ruszały na zachód szukać lepszego życia. Do tego w latach trzydziestych na dużych połaciach stanów: Kolorado, Oklahoma, Nowy Meksyk, Kansas i Teksas trwały niespotykane dotąd zamiecie piaskowe. Wiatr podnosił olbrzymie ilości piachu i roznosił je po około 400 tysiącach kilometrów kwadratowych w USA i Kanadzie. Piachu było tak wiele, że często za dnia panowała praktycznie kompletna ciemność. Okres ten nazywany jest czasem Dust Bowl. Wyjałowienie gleby, brak możliwości jej uprawy i ciągle unoszący się w powietrzu piach skutkowały wielką migracją. Szacuje się, że w tym czasie swoje domy opuściło 210 tysięcy ludzi. Jechali do Kalifornii Route 66. Interes wzdłuż drogi kwitł w najlepsze.
Cierpienie imigrantów, którzy utracili możliwość dalszego życia w swoich domach i ich ciężkie realia życia po przybyciu do Kalifornii opisał w swojej książce późniejszy noblista. John Steinbeck. W słynnej powieści z roku 1939 Grona gniewu, za którą otrzymał Nagrodę Pulitzera, nazwał drogę 66 „Mother Road” – drogą matką. Dzięki jego powieści i nakręconemu rok później na jej podstawie filmowi Route 66 weszła na stałe do świadomości społecznej jako droga matka. Stała się symbolem podróży ku lepszej przyszłości, dążenia do realizacji marzeń, szukania nowych możliwości. To położyło fundament pod jej znaczenie dla amerykańskiej kultury. Tak rodziła się legenda Route 66.
Po wybuchu drugiej wojny światowej ruch cywilny zmalał, zwiększył się natomiast ruch wojskowy. Tysiące żołnierzy i rekrutów jechały nią do Kalifornii, gdzie czekały statki, które zabierały ich na wojnę na Pacyfiku. W południowo zachodnich stanach budowano wojskowe bazy szkoleniowe. Rząd inwestował również w rozwój przemysłu w Kalifornii, co stworzyło tysiące miejsc pracy zachęcających ludzi ze wschodniej części kraju do osiedlania się w tym stanie. Naturalnym wyborem była albo kolej, albo route 66. Po wojnie żołnierze wracający do kraju od strony Pacyfiku spieszyli do domów tą samą drogą, główną autostradą Ameryki. Jednym z nich był Robert William Troup z Pensylwanii, pianista, który razem z Tommym Dorseyem stworzyli słynną piosenkę Get Your Kicks on Route 66. Tytuł ten można dziś oglądać na niezliczonych gadżetach reklamowych i budynkach rozsianych wzdłuż Route 66. Pierwszy nagrał ją i wydał Nat King Cole, a po nim ponad stu innych sławnych artystów, włącznie z Rolling Stonesami w 1964, Depeche Mode w 1987 czy Johnem Mayerem w animowanym filmie dla dzieci z 2006 zatytułowanym Auta.
Lata pięćdziesiąte XX wieku przyniosły Amerykanom niespotykany dobrobyt, w tym m.in. gwałtowny rozwój motoryzacji. Samochód stał się osiągalnym marzeniem, a podróże autem popularnym sposobem spędzania wolnego czasu. Zaczęła się turystyka samochodowa i wielu Amerykanów za cel podróży obrało Route 66. Stała się kultowym celem podróży – samym w sobie. Zdążali nią, w swoich wielkich wehikułach, w kierunku słynnych atrakcji turystycznych takich jak m.in. Wielki Kanion Kolorado, Monument Valley i Petrified Forest National Park. Punkty gastronomiczne i stacje benzynowe wyrastały jak grzyby po deszczu. Powstawały motele, gdzie można było zaparkować swoje auto tuż przy drzwiach pokoju, a nawet takie, gdzie bezpośrednio przy pokoju znajdował się garaż dla ukochanego pojazdu. Nastąpił gwałtowny rozwój gastronomii – różnego rodzaju restauracji i punktów sprzedaży posiłków ze specjalnych okienek, tak by kierowcy nie musieli opuszczać swoich aut (typu drive-in). Powstały tysiące kin dla zmotoryzowanych. Przy charakterystycznych stacjach benzynowych, uruchamiano warsztaty naprawy pojazdów i wymiany opon. Dwa dystrybutory paliwa z przodu stacji, sklep z kawą i pamiątkami oraz warsztat z tyłu zabudowań. Do dziś można odwiedzać tego typu infrastrukturę, która niestety jest już tylko skansenem historii Route 66.
W roku 1960 telewizja CBS zdecydowała się na wyprodukowanie i emisję serialu zatytułowanego Route 66. Opowiadał on o przygodach ludzi podróżujących „drogą matką”. Nadawano go aż przez cztery lata. Mniej więcej w tym właśnie czasie zaczął się w Stanach ruch hipisowski. Rozwinął się w Kalifornii, a prawdziwą mekką stała się Venice Beach w Los Angeles. Tam powstały m.in. takie zespoły, jak The Doors. Festiwale muzyczne w San Francisco i ciepły klimat sprzyjający życiu w komunach przyciągały tysiące młodych ludzi z całej Ameryki. Po raz kolejny Route 66 stała się szlakiem młodych, którzy tym razem nie podróżowali za chlebem, lecz z potrzeby ducha.
Powieść Grona gniewu, serial Route 66, piosenka Get Your Kicks on Route 66 śpiewana w kolejnych dziesięcioleciach przez największych wykonawców muzyki swoich czasów oraz sentyment dziesiątków milionów Amerykanów, dla których podróż Route 66 była początkiem nowego życia, sprawiły, że droga stała się częścią świadomości społecznej, nie tylko zresztą amerykańskiej. Od wielu lat jest synonimem romantycznej podróży ku nieznanemu, a dziś również sposobem na poznanie lokalnej Ameryki, z dala od wielkich sieci hotelowych i kurortów turystycznych. Route 66 przez lata zmieniała położenie. Jak rzeka, która zmienia koryto i wybiera prostszy sposób na dotarcie do morza, tak i droga 66 zmieniała położenie, zdążając w stronę Pacyfiku. Nie ma czegoś takiego jak „jedna” droga 66, którą można przejechać z Chicago do LA. Trzeba pamiętać, że w wielu miejscach droga matka już nie istnieje. W innych pozostawia wybór, czy przejechać odcinkami z lat dwudziestych, czy może tymi, które z racji rosnącego ruchu budowane były w kolejnych dekadach.
Z biegiem lat znaczenie trasy malało, a w 1984 roku w Williams w Arizonie zastąpiono autostradą I-40 ostatni odcinek drogi 66. Większość starych oznakowań na Route 66 zniknęła, a w wielu miejscach zniknęła również sama droga. Najsłynniejsza droga Ameryki przestała istnieć, ale jak to często bywa, koniec jednej historii jest początkiem następnej. Renesans drogi matki rozpoczął się w w latach osiemdziesiątych XX wieku. W tym czasie, na terenie wielu stanów entuzjaści powoływali Stowarzyszenia drogi 66 mające na celu renowację i podtrzymywanie pamięci o słynnej trasie. Lokalne społeczności same znakowały drogę, umieszczając znaki z logo Route 66 i malując charakterystyczne tarcze na asfalcie. Pasjonaci nieustannie starają się zachować historyczne reklamy moteli i stacji benzynowych. Droga 66 służy jako sceneria międzynarodowych imprez, takich jak słynne na cały świat wyścigi American Solar Challenge, gdzie drużyny z całego świata w pojazdach zasilanych energią słoneczną własnej konstrukcji jadą z Chicago do Claremont w Kalifornii.
Route 66 to dziś jedyny pomysł na biznes w wielu małych miasteczkach. Kiedyś żyły z milionów podróżnych, a dziś koncentrują się na przybywających z całego świata turystach. Produkowane w Chinach pamiątki, od koszulek z napisem „Route 66”, przez magnesy na lodówkę, po rękawice kuchenne, można kupić w bardzo wielu miejscach. Restauracje pełne są symboli Route 66, ozdabia się nimi stare dystrybutory paliwa, szafy grające, flagi i najprzeróżniejsze grafiki. Wzdłuż drogi przykuwają wzrok zaparkowane stare auta z lat pięćdziesiątych. Atrakcjami są miejscowe reklamy, stare motele i figury – postaci rodem z masowej popkultury. Nigdzie indziej na świecie za atrakcję turystyczną nie służy postać z włókna szklanego trzymająca w rękach rakietę albo hot doga – takie rzeczy tylko w Ameryce.
Najsłynniejsza droga Ameryki kojarzy się z otwartymi przestrzeniami południowego zachodu, brodatymi motocyklistami, motelami i neonami, które w dużej części stały się jej znakami rozpoznawczymi. Jeśli spytać podróżnych, dlaczego nią jadą, odpowiadają zazwyczaj, że chcą poczuć klimat prowincjonalnej Ameryki, słynnego „szlaku na zachód”. Przejechać piękne krajobrazowo odcinki wiodące przez południowe stany, takie jak Teksas, Nowy Meksyk i Arizona. Moim zdaniem jest jeszcze inny powód. Planując zwiedzanie USA, zadajemy sobie pytanie, którędy pojechać i co zobaczyć. Kraj jest bardzo duży, z mnóstwem parków narodowych i atrakcji. Nie starczyłoby życia, żeby zobaczyć to wszystko, trzeba więc obrać konkretny kierunek. Jazda autostradą nie ma sensu, bo szybko mijają kolejne kilometry, docieramy do punktów docelowych i oglądamy jedynie krajobrazy i jadące obok samochody. Sprawnie przejedziemy kraj wzdłuż i wszerz, tylko po co? W grę wchodzą zatem drogi lokalne. Pytanie – którędy, skąd i dokąd? Na myśl od razu przychodzi Route 66 ze swoją historią i szlakiem biegnącym miejscami przez cichą, senną prowincjonalną Amerykę. Na odcinku od Chicago do Oklahomy nie ma oszałamiających widoków ani atrakcji krajobrazowych, takich jak preria czy Wielki Kanion. Są miasteczka i ich mieszkańcy. Skanseny pełne manekinów, starych aut, zamknięte stacje benzynowe, sklepy z pamiątkami, mosty i zarastające trawą odcinki drogi. Muzea poświęcone drodze matce i miejsca ważne dla historii Ameryki, takie jak dom Lincolnów w Springfield. Atrakcją samą w sobie są też szyldy reklamowe moteli i punktów gastronomicznych, których niezliczone zdjęcia można zobaczyć w albumach o Route 66. Jeśli ktokolwiek sławny spał w danym miejscu, to jest to ogłaszane tuż przy wjeździe. Tu spał Clint Eastwood, tu przyjeżdżał jakiś inny słynny aktor, a tam zatrzymywał się Elvis Presley. Można więc albo jechać przed siebie i lekceważyć te „atrakcje”, albo oddać się duchowi historii i popkultury, i podziwiać stare billboardy i motele. Po wjechaniu do Teksasu krajobraz przy drodze 66 diametralnie się zmienia. Tam w końcu symbolicznie zaczyna się amerykański zachód. Słodkie i suche powietrze zwiastuje pustynie Arizony. Krajobraz zmienia się nie do poznania. Płaskie trawiaste równiny ciągnące się po horyzont. Pierwsze małe rafinerie naftowe i wiatraki na farmach, dumnie wznoszące się w górę. Słońce i wiatr, a nad nami piękne, nienaturalnie niebieskie niebo. Moim zdaniem, bardziej niebieskie niż gdziekolwiek indziej na świecie. Może to efekt kontrastu z prerią, a może złudzenie. Przed nami preria, pustynie i krainy Indian. Drogi zdające się biec w nieskończoność. Gdy się patrzy na te trawy i krajobraz, łatwo zrozumieć, dlaczego Teksas kojarzy się z kowbojami i wypasem bydła. To kraina wprost wymarzona do hodowli, gdzie stada mają wystarczająco dużo przestrzeni i jadła Preria to też skały i widoczne z daleka góry, a między nimi najdłuższe pociągi, jakie widziałem w życiu. Składy długie na kilka kilometrów ciągnące się po horyzont. Kilka razy podjąłem się liczenia wagonów, lecz poddałem się po pierwszej setce. Ciągnięte i pchane kilkoma lokomotywami wolno suną przez zdające się nie mieć końca pustynie i prerie. Niczym monstrualne węże, ospale przemierzające piaski pustyni.
Symboliczny koniec drogi 66 znajduje się na molo w Santa Monica gdzie przy słynnym znaku „Santa Monica 66, End of the trial” stoi zazwyczaj długa kolejka turystów chętnych do wykonania pamiątkowej fotografii. Większość fotografujących się tam ludzi nie przejechała nawet części, ani nawet kilometra Route 66. To bez znaczenia. Droga Matka rozpala wyobraźnię ludzi na całym świecie. To nostalgia, potrzeba podróży i odkrywania nieznanego. Romantyczne marzenie, z którym chcą się utożsamiać.
Po co przejechać drogę 66? Żeby zobaczyć senną, prowincjonalną Amerykę. Poczuć wiatr pustyni i podziwiać oszałamiające krajobrazy. Na Route 66 nie ma słynnych zabytków. Oprócz i aż krajobrazów są małe smaczki. Trzeba oddać się duchowi tej trasy. Odróżnić tandetę, która nabiera innego znaczenia w trakcie podróży, od historycznych perełek. Małych, uroczych stacji benzynowych, budynków i restauracji. Najważniejszym przeżyciem jest jednak jazda sama w sobie. Pokonywanie tysięcy kilometrów w otoczeniu pięknej przyrody i w przeciwieństwie do tego, jak to zwykle czynimy w codziennym życiu, nie starając się jak najszybciej dotrzeć do punktu docelowego, ale wolno, delektując się krajobrazem.
Drogę mam we krwi. Docieranie do nowych miejsc, odkrywanie nieznanego, przemieszczanie się, to to co kocham. Kwintesencją podróży jest droga sama w sobie, szlak wiodący za horyzont, odkrywający przed nami nowe krajobrazy, miejsca i ludzi. Doznawanie świata wzbogaca, otwiera umysł, uczy tolerancji. Dlatego właśnie podróżuję i dlatego od zawsze pragnąłem ruszyć w drogę Route 66, która jest dla mnie synonimem podróży. Nie tylko dla mnie, bo spotkałem wielu przypadkowych ludzi, którym na hasło „Route 66” zapalają się iskry w oczach. Dla wszystkich wyruszenie w tę podróż oznacza ściganie horyzontu, odkrywanie sennych amerykańskich miasteczek i bezkresnych przestrzeni południowego zachodu. To możliwość przejechania części amerykańskiego kontynentu śladem milionów ludzi, którzy zrobili to przed nami. Szum wiatru, wybijające rytm opony toczące się po asfalcie i amerykańskie standardy rockowe w radio. Mijani motocykliści, noclegi w starych motelach, jedzenie w przydrożnych restauracjach i kelnerki stale uzupełniające kubek rozwodnioną kawą. Podglądanie codzienności życia Amerykanów w sklepach, restauracjach i na ulicy. Możliwość zobaczenia Ameryki pełnej pickupów, kierowców ciężarówek, traktorów i przydrożnych restauracji. Dlatego zdecydowałem się napisać książkę o drodze 66.
Artur Owczarski
Ponad 100 książek nagrodzonych w kwartalnych plebiscytach serwisu Granice.pl („Najlepsza książka na wiosnę”, „Najlepsza książka na lato”, „Najlepsza książka na jesień” oraz „Najlepsza książka na zimę”) rywalizowało w kilkunastu kategoriach o uznanie jurorów i internautów w najstarszym internetowym konkursie i plebiscycie „Książki Roku”, organizowanym od 2009 roku przez redakcję serwisu Granice.pl. W głosowaniu oddano ponad 75 tysięcy głosów. Moja „Droga 66”, dzięki głosom internautów, zajęła pierwsze miejsce w kategorii „podróże literackie”. Bardzo dziękuję.