Skąd wzięło się uwielbienie ludzi do delfinów? Dlaczego weszły do masowej kultury? Podobno wszystko zaczęło się od serialu telewizyjnego Flipper w USA. Cieszył się olbrzymią popularnością w latach sześćdziesiątych XX wieku, a główny bohater, delfin Flipper, zawładnął sercami amerykanów. Od tego momentu zaczęło się szaleństwo i biznes. Delfiny, dla uciechy turystów i zarobku właścicieli wodnych parków, wyławiane są z oceanu i sprzedawane na całym świecie. To smutne biorąc pod uwagę, że dawno już udowodniono, że delfiny są bardziej inteligentne od szympansów i są samoświadome. Gdyby tylko ludzie potrafili zrozumieć ich sposób komunikacji. W zatoce Taji, w Japonii, raz do roku, rybacy zaganiają setki delfinów do odgrodzonej sieciami zatoki i mordują je na mięso. Morze spływa krwią. Delfiny są zabijane setkami. Dorosłe i młode osobniki, całymi rodzinami. Nie mają szans na ucieczkę. Jedynie część pozostaje przy życiu i jest sprzedawana do tresury.
W 2008 roku byłem na Kubie. Komunistyczny i biedny kraj z enklawą dla turystów i hotelami w miejscowości Varadero. Fantastyczni, uśmiechnięci ludzie, salsa, owoce morza, piękna przyroda, rum i muzyka na żywo. Zwiedziliśmy kraj samochodem. Byliśmy w Hawanie, Santa Clara i Zatoce Świń. Przez Kubę prowadzą średniej jakości drogi z trawą wzdłuż drogi, która podobno była w tamtym czasie koszona kosami i maczetami: „bo ludzie muszą mieć pracę” – jak ktoś nam powiedział. Setki kilometrów dróg i żadnej kosiarki? To brzmi jak opowieść z absurdalnego świata. Popływaliśmy również wśród małych wysepek i podziwialiśmy przepiękną przyrodę tego kraju. Również na Kubie miałem swoje pierwsze spotkanie z delfinami i nie należało ono do przyjemnych doświadczeń.
W hotelu wykupiliśmy rejs katamaranem. Nieświadomi jak to będzie wyglądało. Atrakcja dla dewizowych turystów miała polegać na zobaczeniu wodnych jaszczurek, delfinów i odwiedzenia kilku przybrzeżnych wysepek. Wypłynęliśmy na ocean. Po jakimś czasie naszym oczom, na środku morza ukazał się wielki, wysoki na kilka metrów, obdrapany betonowy mur. Otaczał basen dla zwierząt w kształcie kwadratu. Wybudowany dla uciechy turystów i zarobku komunistycznego Państwa. Z jednej strony odchodził pomost, do którego przybijały turystyczne statki, zwożąc turystów. W środku, wzdłuż muru, drewniany pomost a w wodzie kilka wytresowanych delfinów. To wyglądało jak więzienie. Turyści wskakiwali do wody i mieli możliwość obcować ze zwierzętami. Delfiny podpływały blisko ale trzymały bezpieczny dystans. Po kilku minutach kąpieli na pomoście ustawił się fotograf i treser zaczął dawać zwierzętom sygnały. Pływający pojedynczo, naprzeciwko fotografa ludzie, czekali aż podpłynie do nich delfin i dotknie nosem ich policzka. Fotograf uwieczniał pozorowane całusy, a zdjęcia oczywiście można było wykupić następnego dnia w hotelowej recepcji. Żenada. Moje pierwsze spotkanie z delfinami było przytłaczające. Brudny basen, betonowy mur i masowe „całusy” – straszne.
Drugi raz spotkałem się z delfinami, kilka lat później, w Discovery Cove w Orlando, na Florydzie. Orlando to światowa stolica parków rozrywki. Discovery Cove to jeden z wielu z nich. W 1971 roku otwarto Walt Disney World i od tamtej pory miasto rozwija się tworząc infrastrukturę masowej rozrywki dla rodzin z całego świata. Lądując w Orlando usłyszeliśmy od pilota – „Witamy w Disney World, pod którym leży Orlando”. To prawda. Cztery tematyczne parki Disneya zajmują kilkaset kilometrów kwadratowych. Do tego Park Universal, Sea World i wiele, wiele innych.
Discovery Cove ma formułę otwartego zoo, w którym goście mogą obcować z mieszkańcami podwodnego świata. Atrakcyjne dla ludzkiego oka otoczenie, piękne ogrody, sklepy z pamiątkami i miła obsługa. Kolejki do przebieralni, kolejki do gastronomi, kolejki do leżaków. Główną atrakcją dla odwiedzających tłumów był wielki basen z rafą koralową, rybami i płaszczkami przypominający wyglądem małą zatoczkę ze skałami. Turyści wskakują do wody w maskach i rurkach do nurkowania i zanurzeni próbują dosięgnąć ryb i pogłaskać płaszczki. Gdyby nie tłum, muszę przyznać, że zrobili to bardzo interesująco. Można było poczuć się jak w trakcie nurkowania w naturalnym zbiorniku tylko tych okazów trochę za dużo i ludzi dużo za dużo.
Za dodatkową opłatą można było popływać z delfinami. Wejścia do basenu wyznaczane kilkuosobowym grupom, co 30 minut. Wszyscy przeżywają tę samą przygodę. Najpierw zakładają kamizelki ratunkowe, później stają w rzędzie i słuchają krótkiego instruktarzu od pracownika parku. Czego nie należy robić, jak należy się zachowywać, jak nazywają się pływające tam delfiny i od ilu lat mieszkają w niewoli. Po zakończeniu szkolenia każdy miał możliwość przepłynąć się z delfinem. Wchodził głębiej do basenu, ssak podpływał, łapało się go za płetwę grzbietową i w ten sposób ciągnął delikwenta kilka metrów do przodu i z powrotem. Na koniec, tak jak na Kubie, zdjęcie z buziakiem od Delfina i kolejny turysta zaczyna to samo. Niesmaczne, nienaturalne i masowe, a najbardziej szkoda tych zwierząt zamkniętych całe życie i zmuszonych do pracy z ludźmi. Kiedy przyszła kolej na mnie, pracownik parku poprosił, żebym ustawił się do zdjęcia z całusem. Odmówiłem czując, że moja granica „plastikowości” sytuacji została już przekroczona tak znacznie, że dalej nie posunę się ani o krok. Po krótkim namawianiu odpuścili i padła propozycja przytulenia delfina. Z tego chciałem skorzystać. Przeżycie cudowne. Delfin jest ciepły i co zabrzmi absurdalnie suchy w dotyku. Nie przypomina ryb. Porównanie jego skóry, które przychodzi mi do głowy to pianki dla nurków. Coś w tym stylu tylko lepsze bo ciepłe. Słyszałem bicie jego serca i choć trwało to kilka sekund wspominam to bardzo pozytywnie.
Również w Orlando znajduje się Sea World. Olbrzymie zoo z morskimi stworzeniami. Jedną z atrakcji jest pokaz akrobatów z delfinami. Głośna porywająca muzyka, latające wielkie papugi, skoki, salta – po prostu amerykański show na najwyższym poziomie. Niedaleko znajduje się basen dla delfinów, które można podziwiać stojąc wzdłuż jego brzegu lub z pod ziemi. Sztuczna podziemna jaskinia, z wielką szybą umożliwiająca podglądanie delfinów pod wodą. Mieliśmy szczęście i weszliśmy tam zupełnie sami. Żadnych turystów, totalna cisza. Stanęliśmy przed wielką szybą i czekaliśmy. Przypłynął jeden delfin. Zwolnił tuż przed nami i zawisł w wodzie pyskiem w dół, stabilizując swoją pozycje lekkimi ruchami ogona. Spojrzał na nas, a my na niego. Staliśmy w bezruchu po jednej stronie szyby, a on wisiał po drugiej i tak przyglądaliśmy się sobie nawzajem w ciszy. Delfin wypuścił z pyska bąbel powietrza i łypiąc na nas prawym okiem popchnął go nosem w naszą stronę. W tym momencie wszyscy mieliśmy już otwarte buzie i patrzyliśmy ze zdumieniem. Mrugnął jeszcze kilka razy, popychając bąbelek i bawiąc się nim jak piłeczką. Rzucił ostatnie spojrzenie i odpłynął. Zrobił to dla nas, żeby zrobić nam przyjemność. Gdyby tylko potrafiły mówić to może ludzie wypuściliby je z klatek.
Wielokrotnie widziałem delfiny żyjące na wolności. Pływały wzdłuż jachtów, którymi żeglowałem na morzu śródziemnym, czy pływałem skuterami wodnymi w zatoce meksykańskiej. Najpiękniejsze spotkanie z tymi cudownymi zwierzętami miałem jednak na wschodnim wybrzeżu Florydy, które jest rajem dla posiadaczy grubego portfela i co za tym idzie pięknych łodzi i majestatycznych domów. Ocean w wielu miejscach tego amerykańskiego stanu wdziera się w ląd niezliczonymi kanałami przy, których stoją piękne rezydencje. Większość kanałów jest świetnie przygotowana do żeglugi, żeby imponujące łodzie właścicieli, jeszcze bardziej imponujących domów, mogli bezpiecznie i komfortowo dopłynąć pod dom. Kanały mają ograniczenia prędkości dla motorówek, przez co możliwe jest współistnienie ludzi i zwierząt. Przy brzegu można spotkać wielkie manaty i dużo ryb.
Pewnego dnia zdecydowaliśmy się z kolegą Robertem wypożyczyć skutery wodne. Stare, zdezelowane skutery i mały akwen. Właściciele wypożyczalni zabronili nam wypływać na ocean ze względu na wąskie gardło przy wejściu do basenu portowego. Tworzyły się tam duże fale i nie było bezpiecznie. Mogliśmy pływać jedynie w miejscu gdzie ocean wdzierał się w ląd i dzielił na kilka kanałów. Po 10 minutach zabawy zrobiło się nudno. Ile można pływać w tę i z powrotem. Postanowiliśmy wpłynąć w jedną z dróg wodnych prowadzących w stronę centrum miasta. Płynęliśmy z najmniejszą możliwą prędkością sunąc po chichu przed siebie. Zaskoczyła nas mielizna, której uniknęliśmy cudem zapatrzeni na rodzinę manatów. Zdawały się wylegiwać pod wodą. Robert wyjął kamerę i filmował nasz rejs. Na głębszej wodzie zobaczyłem przy moim skuterze dużą wystającą z wody pletwę. Za chwilę kolejną i jeszcze kolejną. Otoczyło nas stado delfinów z młodymi. Płynęły powoli prawie ocierając się o nasze skutery. Wypływały z wody i płynęły równolegle z nami. Odjęło nam mowę więc tylko przy cichym akompaniamencie silników podziwialiśmy te piękne ssaki. Cielaki wynurzały się częściej od dorosłych. Zmieniały strony względem naszych skuterów i przyglądały się nam na zmianę. Płynęliśmy w ten sposób kilka bardzo długich minut. Potem zanurkowały i zniknęły, piękne i wolne. To było moje najpiękniejsze spotkanie z delfinami.